To wywiad sprzed kilku tygodni. Uwielbiam rozmawiać z Panem Heniem!
Fot.: Paweł Jakubek
Rok 2021 przeszedł do historii. Panie Henryku, był to dobry rok dla Pana?
Poza tym, że pandemia również towarzyszyła nam w minionym roku, to był to dla mnie dobry rok. W ferie i na święta wyjeżdżaliśmy do mojej teściowej, a w wakacje nasza córka pojechała po raz pierwszy na obóz, na dwa tygodnie. Było to dla niej fajne doświadczenie. Poza tym, bez zmian. Chyba tak jak u większości, czas życia w pandemii sprzyjał porządkom w piwnicy, pracom domowym, które ciągle się odkładało na później. Teraz wszystkie zaległości nadrobiłem.
Co jest dla Pana największym wyzwaniem w wychowywaniu nastoletniej córki?
Z dzieckiem mam bardzo dobry kontakt, nie umiem niczego odmówić Różyczce. To raczej moja żona idzie z córką na udry, ale wiadomo, że trzynastoletnie dziecko już troszkę się buntuje. To jest normalne w tym wieku. Nie jestem też wymagającym ojcem, nie mam z moją córką kłopotów wychowawczych, więc mnie jest łatwo ją wychowywać. Chciałbym jeszcze dożyć dnia, żeby na jej ślubie zatańczyć z nią pierwszy taniec.
Pańska córka również zagrała w „Lombard. Życie pod zastaw”. Udział Pan rad jak powinna grać?
Nie dawałem jej żadnych rad, ale przypilnowałem tylko, żeby umiała tekst. Uważam, że sobie świetnie poradziła na planie. Oczywiście Róża sama wybierze kim zechce zostać w przyszłości, a my będziemy ją w tym wspierać. Teraz jest zabawa, szkoła, a na wybór zawodu trzeba poczekać aż dorośnie. Pasją córki jest sport, lubi pływać, tańczyć, jeździć na rolkach i śpiewać. Zna seriale dla dzieci, w których zagrałem i mówi, że to fajne, jak mnie widzi w telewizji.
Kiedy miała się urodzić Państwa córka, Pan przechodził też trudne chwile...
Kiedy zdiagnozowano u mnie raka, moja żona była w ciąży. To tak jakbym obuchem dostał w łeb, ale na drugi dzień powiedziałem sobie: ludzie wychodzą z tego, dlaczego ja mam nie wyjść? Pomyślałem wtedy, że muszę wyzdrowieć, bo mam dla kogo żyć. I tak się udało, ale na początku to naprawdę miałem takie myśli... jedno odchodzi, drugie przychodzi...
Pięćdziesiąt lat minęło jak jeden dzień?
Czasem trudno mi uwierzyć, że od mojego debiutu na ekranie minęło już pięćdziesiąt lat. Pół wieku... A dla mnie to jak wczoraj. Cieszę się, że ta piękna przygoda nadal trwa. Nazywam ją przygodą, bo przez ten czas poznałem fantastycznych ludzi i pracowałem przy ciekawych projektach. I cieszę się, że moja praca dostarcza kolejnym pokoleniom tyle radości, bo na ulicy podchodzą do mnie babcie, mamy i dzieci.
Trudno dzisiaj być aktorem?
Mnie akurat przychodzi to łatwo. Dla mnie aktorstwo to nie jest ciężka praca, tylko odpoczynek. To jest również sposób na oderwanie się od codzienności. Lubię być na scenie, na zdjęciach. Trudno dziś być aktorem w takim sensie, że dzisiaj jest praca, a jutro nie ma. Faktycznie, jest to trudna sytuacja, kiedy przyszłość nie jest do końca pewna - nie wiadomo co będzie za pół roku, rok. Czy praca będzie, czy nie... Tak było w czasie kiedy zagrałem Ediego – każdy mówił: Teraz to scenariusze będziesz sobie wybierał, dobrą pracę wykonałeś. A dwa lata prawie nie miałem pracy.
Dlaczego nie było zainteresowania Pańską osobą po roli Ediego?
Zdaje się, że to jest zaszufladkowanie. Tak bywało i tak jest nadal, że postacie takiej roli są zaszufladkowane. Tak było też w przypadku Janusza Gajosa, ale nie tylko.
Była zupełna cisza, czy pojawiały się propozycje, ale Pan nie był zainteresowany?
Od czasu do czasu pojawiały się jakieś epizody, ale nie było nic konkretnego. Nie było propozycji udziału nawet w pięciu dniach zdjęciowych.
Dziś jeszcze towarzyszy Panu trema?
Zawsze jest trema. Teraz jak gram w „Lombard. Życie pod zastaw”, to tych wszystkich ludzi znam, to i termy nie mam, ale jak gram w innym filmie to trema przechodzi po pierwszym zdaniu tekstu.
Ziutka nie da się nie lubić. Chyba często słyszy Pan mile komentarze pod adresem swojego bohatera, który jakby nie było – jest dość częstym gościem w lombardzie?
Tak, bo gram wdzięczną rolę. Tak mi się przynajmniej wydaje (śmiech). Na początku piłem, wynosiłem z domu różne rzeczy, ale i tak Ziutka ludzie polubili. Wszyscy życzą kijem Ziutkowi wszystkiego co najlepsze.
Marzy Pan jeszcze o jakiejś roli, którą chciałby zagrać?
Dla mnie wszystkie role są ważne. Nawet do epizodu przygotowuję się solidnie. Nie ma znaczenia, że to tylko jeden dzień zdjęciowy i dwie scenki. Uważam, że zawsze trzeba być dobrze przygotowanym z tego względu, że widzowie to widzą. Jakiś czas temu zagrałem u Wojciecha Smarzowskiego w „Drogówce”. Epizodzik, ale ludzie to zapamiętali. A gdybym to popsuł? Nie wiem, chyba bym się zapadł pod ziemię.
Pan się źle czuje w świecie show biznesu? Na ściankach to raczej Pana nie zobaczymy?
Nie lubię się reklamować... Jestem normalnym człowiekiem. Mam też świadomość tego, że jestem rozpoznawalny, dlatego nawet nieraz kiedy jadę do Wrocławia na zdjęcia do „Lombard. Życie pod zastaw” to wychodzę z dziesięć, piętnaście minut wcześniej, bo czasami zdarzają się takie sytuacje, że ktoś na peronie podchodzi, chce porozmawiać, zrobić zdjęcie. Nie mógłbym odpowiedzieć, że nie, bo się spieszę. Zawsze zaczynam od siebie. Jak sam bym się czuł, gdybym znalazł się w takiej konkretnej sytuacji i co bym sobie pomyślał. Dlatego mnie nie zbawi to, że te dziesięć czy piętnaście minut wyjdę wcześniej, ale jeśli ktoś podejdzie i będzie chciał porozmawiać – będę miał na to czas. On będzie zadowolony, i nic sobie złego nie pomyśli, a i ja będę zadowolony, że on jest zadowolony.
Czyli jak ktoś chciałby sobie zrobić z Panem selfie na Dworcu Centralnym, to bez obaw może podchodzić?
No, chyba, że pociąg już będzie stał na peronie (śmiech), ale to już sytuacja wyjątkowa. Nigdy nikomu nie powiem „nie”.
Wrócimy do show biznesu. Można mieć tam przyjaciół?
Co prawda, ja się nie zaprzyjaźniłem. Miałem jednego przyjaciela, ale on już zmarł. To był Paweł Królikowski. Był moim prawdziwym przyjacielem. W show biznesie mam bardzo dobrych kolegów.
A jak to się stało, że na dwadzieścia lat zniknął Pan ze sceny?
A to było tak... Wtedy nie było agencji aktorskich, nie było telefonów komórkowych, i to wszystko tak się potoczyło. Teraz jest łatwo, bo wystarczy zgłosić się do agencji, i albo będzie jakaś propozycja albo nie będzie, ale przez ten czas kiedy nie grałem – pracowałem fizycznie. Nie żałuje ani jednego dnia ze swojego życia.
Prawie w jednym momencie stracił Pan rodziców i narzeczoną. Był Pan załamany i wtedy pojawił się też problem z alkoholem?
Tak, to prawda. I jeszcze do tego doszedł brak pracy. Załapałem się na robotę, pracodawca mówił, że roboty ma dużo, skończyło się prace i „szukaj innej”. I ten wolny czas – bo jeśli człowiek nie ma zajęcia – to ma w głowie głupoty. Na szczęście to już za mną.
Czego szukał Pan w alkoholu?
Na początku pocieszenia, a później zaczęło mi to sprawiać przyjemność.
Ma Pan żal do Pana Boga, że tak się potoczyło Pański życie?
Do nikogo nie mam żalu, ponieważ jak mówię – nie żałuje ani jednego dnia ze swojego życia. Mój alkoholizm już minął, teraz już nie pije w ogóle.
Nie zdarzają się takie sytuacje, że koledzy powiedzą do Pana: Heniu, chodź, napij się z nami?
Niech sobie mówią. Nie piję już ponad trzy lata.
Nie brakowało takich, którzy już dawno spisali Pana na straty. Skąd znalazł Pan siłę w sobie, żeby się podnieść?
Różni ludzie mogą mówić „nie pij”, „przestań pić”, „skończ z tym”, ale jeśli człowiek sam sobie nie poukłada w głowie, to mogą mówić, zachęcać. Trzeba samemu sobie postanowić, że to już koniec. W tamtym roku tak sobie postanowiłem: od nowego roku nie pije. Co prawda jeszcze w starym roku wypiłem, w nowym roku troszkę mnie męczyło, ale przestałem pić i do tej pory nie pije.
W kim w momentach kryzysowych ma Pan największe wsparcie?
W rodzinie.
Po czym poznać, że to miłość? Między Panem a Pańską żoną jest siedemnaście lat różnicy?
Jest różnica wieku, ale jej nie odczuwamy. Na naszą miłość ma wpływ też i nasza przyjaźń, ale sposób jak postępujemy, jak się zachowujemy. Szczerość, zaufanie to jest podstawą związku, bez tego nie da się stworzyć nic trwałego. Taka jest prawda. Może i my mamy trochę odmienne charaktery, ale może to i dobrze. Ja jestem raczej spokojny, a żona taka troszkę krzykliwa, ale dajemy radę. Czasami nas to nawet bawi.
Cichych dni to chyba nie ma?
Raczej nie (śmiech). Cały czas coś się dzieje.
Wyobraża Pan sobie, że będzie prawdziwym emerytem, nie będzie musiał pracować?
Oj nie, nie wyobrażam sobie. Nie, nie, nie...
Boi się Pan starości, czy godzi się z przemijaniem?
Czas leci nieubłaganie, ale cóż... jeśli człowiek wstaje, ma zdrowie, to daj Boże, trzeba to wykorzystać do pracy, żeby było za co żyć. W moim przypadku jestem jedynym żywicielem rodziny, więc muszę się starać.
Co się w życiu liczy?
Praca, bo jak człowiek ma pracę to zarabia, a jeśli zarabia to ma na czynsz, na wyżywienie, a jeśli jeszcze zaoszczędzi parę złotych – jest zadowolony.
Jakie ma Pan marzenia?
Żeby się obudzić jutro i być szczęśliwym.
A dziś, jest Pan szczęśliwy?
Jestem, bo wstałem. Już są zdjęcia do „Lombardu”, zaczyna się praca. Zobaczymy co będzie dalej...
___
Źródło: Tygodnik Idziemy