piątek, 31 stycznia 2020

Album w pudełeczku

Album w pudełeczku
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam wracać do wspomnień - szczególnie tych z dzieciństwa. Zresztą, do dziś wywołuję zdjęcia 😊 Kiedy jestem w domu rodzinnym to bardzo lubię oglądać albumy. Chyba z wiekiem coraz bardziej przekonujemy się o tym, że czasu nie da się cofnąć... ale najpiękniejsze chwile warto zapisać 😊


Bardzo spodobał mi się album - pudełeczko 🎁 Wygląda jak ładnie zapakowany prezent, ale po otworzeniu - zamienia się w skarbnicę pięknych wspomnień utrwalonych na zdjęciach. Co ciekawe - w albumie zmieści się aż około 37 zdjeć! Album jest wykonany w taki sposób, że osoba, której album taki podarujemy - będzie zaskoczona sposobem jego wykonania. Pełno w nim różnych zakamarków, w których ukryte są kolejne fotografie...


Album jest wykonany bardzo starannie. Nie ma też żadnej obawy, że zniszczy się podczas transportu. Mój, mimo, że się zgubił podczas doręczenia - dotarł w całości! 🎁 Dużo radości sprawiło mi też układanie zdjęć. I sam ich wybór, bo przecież pięknych chwil jest wiele... W pudełeczku jest też miejsce by ukryć mniejszy prezent, albo małą czekoladkę 😊


OpenYourBox 🎁 Wybór albumów w pudełeczku jest duży - czasem warto odejść od tych tradycyjnych albumów, by pokazać, że jest inny sposób przechowywania zdjęć. Taki album ucieszy nawet tych najbardziej wymagających. Wszystkim, którzy tak jak ja - robią się sentymentalni 😊 bardzo polecam zainteresowanie się niecodzienną formą trzymania zdjęć. Co ważne - album nie musi być przecież na szczególną okazję, ale jest możliwość personalizacji 😊 Zachęcam, by nie czekać na "odpowiedni moment", ale wybrać moment, który stanie się odpowiedni... 


Zainspiruj się! 🎁 Zbliżają się Walentynki 💖 Dzień Kobiet... 🎁

___
artykuł sponsorowany 
fot.: materiały prasowe; archiwum prywatne 

czwartek, 30 stycznia 2020

[WYWIAD] Krzysztof Krawczyk: Jestem sobą!

[WYWIAD] Krzysztof Krawczyk: Jestem sobą!
Byłem, jestem i pozostanę sobą! - inspirująca rozmowa z Krzysztofem Krawczykiem 😎 


Panie Krzysztofie, trudno jest ostatnio namówić Pana na wywiad...

To prawda, bo drażnią mnie wciąż powtarzające się pytania…

Jakich pytań Pan nie lubi?

O sprawy prywatne, rodzinne. Rodzina chce żyć w spokoju. Ja ten brak spokoju dawno wliczyłem w koszty zawodu. Tym bardziej, że wiele sensacyjnych doniesień po prostu nie polega na prawdzie. Hejt jest trucizną naszych czasów! Więc krótko: Wnuk ma się dobrze, cieszy się nowym komputerem, syn, mimo konsekwencji powypadkowych sprzed lat, pracuje w muzycznej grupie integracyjnej prowadzonej przez mojego Przyjaciela z estrady Krzysztofa Cwynara, a moi producenci z Poznania Andrzej Kosmala i Ryszard Kniat nagrali z Juniorem płytę, na której stary Krawczyk śpiewa z młodym. Tytuł tej płyty oddaje pasję życia imienników Krawczyków: „nasz cały świat, muzyki świat”. Jeszcze trwają prace końcowe i rozmowy z wydawnictwami nad sposobem jej wydania. Niewykluczone, że płyta ta będzie towarzyszyła mojej jubileuszowej płycie (55 lat na scenie!) jako dodatkowa atrakcja.

Jak jest z Pana zdrowiem? Wywiad ten odkładaliśmy również ze względu na operację, która niedawno Pan przeszedł...    

Kto tak naprawdę lubi pytania o zdrowie? Szczególnie po 70-tce? Kiedy dziennikarze pytali naszego Ojca Świętego Jana Pawła II jak ze zdrowiem odpowiadał: „Nie wiem. Nie czytałem jeszcze dzisiejszych gazet!” I chociaż nigdy nie będę świętym to też tak odpowiadam. Mam wszystkie powszechne problemy zdrowotne przynależne mojemu wiekowi. Owszem, wymieniłem ostatnio biodro na nowszy model, ale przy dzisiejszej technice i sprawności naszych lekarzy to zabieg kosmetyczny. Trudniejsze są potem ćwiczenia rehabilitacyjne, wymagają dużego samozaparcia, ale już zdążyłem, 16 listopada w Poznaniu, powrócić na scenę koncertową. W grudniu mam kilka koncertów, na które bilety są już wyprzedane. Nie ma więc „zmiłuj się”: ćwiczę przy pomocy moich rehabilitantów i mojej kochanej Ewuni, która jak zawsze jest dla mnie potężnym wsparciem.

Bilety wyprzedane... Kocha Pan to, co robi? 

Moja praca jest pasją mego życia! Dzięki której Pani i Pani koleżanki i koledzy chcecie ze mną rozmawiać. I dzięki której mam tłumy na widowni. I co dla mnie najważniejsze, widzę na widowni przekrój pokoleń…

Jaki jest sposób, by utrzymać się na topie przez dziesiątki lat? Pan jest dzisiaj gwiazdą zarówno juwenaliów, jak i imprez dla seniorów...

Sam często się nad tym zastanawiam. Mój ulubiony Leonard Cohen mówił: sukces to przetrwanie… Chyba przetrwałem, myślę tak sobie, kiedy widzę, jak 20 tysięcy młodzieży bawi się na juwenaliach przy rytmie i melodiach moich piosenek. Mam tak wiele przebojów, że nawet nie mamy miejsca na umieszczenie nowych, a przecież jestem wciąż aktywny w studio.

Może mało kto wie, ale na wydanie czekają aż 4 nowe płyty! 

Przede wszystkim kocham swoją pracę i otaczam się właściwymi ludźmi. Który artysta ma na świecie menedżera, z którym pracuje 45 lat? Ile myśmy z Andrzejem Kosmalą ze sobą wojen stoczyli? Ale jako miłośników Presleya i Beatelsów łączyła nas zawsze jedna myśl: musimy adresować nasze piosenki do różnych grup społecznych, różnych środowisk i przede wszystkim być ponad pokoleniami, a już szczególnie nie odwracać się od młodzieży. Zawsze byliśmy i jesteśmy otwarci na nowe trendy. Robiliśmy wszystko by nie dać się zaszufladkować, a kiedy nam to groziło Krawczyk przeskakiwał do innej szufladki.

Rzeczywiście, w Pana repertuarze nie ma chyba stylu muzyki rozrywkowej, z którego by Pan nie czerpał?

Zanudziłbym się sobą gdybym po sukcesie „Rysunku na szkle” czy „Parostatku”, albo „Jak minął dzień” śpiewał wciąż podobne piosenki. A była taka pokusa…  Dlatego w moim repertuarze znajdziecie piosenki Presleya, cygańskie, Bregovica, muzykę klubową Smolika, American Songbook, piosenki biesiadne, polskie tanga, country, rock and roll, swing, piosenki włoskie, latino, greckie, piosenki dla dzieci, kolędy, piosenki i pieśni religijne, polskie wersje Cohena, Dylana a teraz Casha. No i cała polska produkcja premierowych piosenek i największych polskich przebojów. Tutaj najtrudniej, bo trzeba przeskoczyć samego siebie. Miałem nawet romans z hip hopem, dancem i disco polo!

Nie wszystkim ta wielostylistyczność się podobała?

U mnie też budziła obawy, ale zawsze starałem się być i pozostaję Krawczykiem. Po prostu zawsze naśladowałem, wie Pani kogo?

No właśnie, kogo?

Krzysztofa Krawczyka. Byłem, jestem i pozostanę sobą! I może dlatego stałem się piosenkarzem międzypokoleniowym?

___
Źródło: Twoje Imperium 
Fot.: materiały prasowe 

środa, 29 stycznia 2020

Zdjęcie na okładkę? Czemu nie?

Zdjęcie na okładkę? Czemu nie?
Moi najbliżsi wiedzą, że w moim życiu są dwie "wielkie miłości": Tatry i samoloty. Po górach uwielbiam chodzić, tam naprawdę odpoczywam i czerpię pozytywną energię 🗻🌞 a samoloty - bo uwielbiam latać! I tak kilka lat temu miałam ogromną przyjemność przeprowadzić prawdziwy "wywiad w chmurach"! 😊 Chociaż od tego wywiadu minęło już kilka lat, słowa, które powiedział pilot - pamiętam do dziś: "Życzę każdemu, żeby lubił to, co robi".


I myślę, że tylko w takiej sytuacji - kiedy człowiek naprawdę lubi to, co robi - ma szansę być szczęśliwy i nie użala się nad sobą. Pamiętam doskonale kiedy zaczęłam pisać do jednego z tygodników. Po dość krótkim czasie trafiłam na okładkę - co w ogóle było dla mnie dużym zaskoczeniem 😊 Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek coś takiego będzie miało miejsce, ale stało się. I muszę przyznać, że mam kilka egzemplarzy tamtego numeru odłożonych...


Bardzo byłam zaskoczona, kiedy w Składziku Prezentów zobaczyłam, że możliwe jest stworzenie okładki z wybranym zdjęciem i to jeszcze w Wydaniu Specjalym! 😊 To niecodzienny prezent, który na pewno zaskoczy osobę, którą obdarujemy. Cenię sobie bardzo produkty wysokiej jakości i starannego wykonania, bo przecież chyba nikt z nas nie chciałby żeby ładny prezent zniszczył się w niedługim czasie. Okładka gazety z wybranym zdjęciem jest zapakowana w kartonik, dzięki czemu nie ma ryzyka, że zostanie uszkodzona podczas transportu. Wydanie Specjalne gazety z wybranym zdjęciem możemy zawiesić na ścianie, ale też ustawić np. na biurku. I co jeszcze może być przydatne - nagłówki i tytuły możemy zmieniać w taki sposób jak chcemy 😊 A dzięki temu wydanie specjalne będzie jeszcze bardziej atrakcyjniejsze!


A może ktoś z Waszych najbliższych marzy, by być na okładce? Spełnij marzenie - kliknij tutaj! 📷  

___
artykuł sponsorowany 
fot.: pixabay.com/pl/; archiwum prywatne 

wtorek, 28 stycznia 2020

[WYWIAD] Anna Dymna - Świąteczne Wspomnenia

[WYWIAD] Anna Dymna - Świąteczne Wspomnenia
Do 2 lutego jeszcze możemy śpiewać kolędy 🎶🎶🎶 To okazja, by w tym czasie jeszcze opublikować piękne, świąteczne wspomnenia znakomitej aktorki Anny Dymnej. Chociaż z Panią Anią spotkałam się na początku listopada - wywiad jest niezwykle inspirujący. Uwielbiam spotykać się z ludźmi, którzy mają dużo, dużo energii - tej pozytywnej, oczywiście 😊


Uwielbiam Święta!

Pani Anno, cieszę się, że znalazła Pani czas na spotkanie, szczególnie w czasie przedświątecznym...

Bardzo dziękuję, że przyjechała pani do mnie, do Krakowa i nie przygotowuje tekstu opartego na tym, co na mój temat mówią informatorzy.

Widzę, że przygotowania do Świąt idą pełną parą?

Święta zaczęłam już w sobotę, 9 listopada. Co roku kleję szopki z masy solnej na ogólnopolską akcję Programu I Polskiego Radia  „Choinki Jedynki”. Dzieci z różnych szkół w kraju, podopieczni dwóch fundacji, oraz artyści, sportowcy, dziennikarze i wielcy naszego świata malują, rysują obrazki o tematyce „Tajemnice Bożego Narodzenia”. Potem odbywa się radiowa licytacja. Zebrane pieniądze, od 12 lat, przekazywane są na rzecz mojej fundacji „ Mimo Wszystko”. Od 7 lat dzielę się, po połowie, z wybraną przez siebie inną organizacją charytatywną. W tym roku jest to fundacja  „ Wspólnota Nadziei”, która zajmuje się niskofunkcjonującymi osobami ze spektrum autyzmu.

Na nudę w Pani życiu miejsca brak?

Nigdy wcześniej nie pracowałam tak dużo jak teraz (śmiech), chociaż okres najintensywniejszej pracy zawodowej mam już za sobą. To jest oczywiste i zrozumiałe. Pracuję już dokładnie 50 lat. Razem z moją młodością umiera przecież dla mnie wiele ról.  Ale wciąż pracuję w Narodowym Starym Teatrze i gram. 

Kiedy Pani zamyka oczy i patrzy wstecz...

... niczego nie żałuję, niczego nie zmarnowałam. Mam świadomość, że nie straciłam czasu. Zawsze wszystko wykorzystywałam na 150 procent.

Czasem ciężko zaakceptować nowe życie, nową siebie?

Powinniśmy zaakceptować siebie takimi jakimi jesteśmy. I wcale nie mówi mi się tego łatwo, bo kiedyś byłam piękna i szczupła, ale nie mam gorszego samopoczucia teraz. Taka też jestem potrzebna. To najważniejsze. 

W tych „magicznych” dniach częściej zdajemy sobie sprawę z tego, że nie żyjemy na bezludnej wyspie? 

Zatrzymujemy się w tych dniach w naszym pędzie codzienności i jakoś mocniej, niż na co dzień, zdajemy sobie sprawę ,jak bardzo potrzebujemy bliskości innych ludzi. I myślimy też chętniej o tych, którzy są samotni, bezradni, skrzywdzeni przez los.  Przy stole wigilijnym odczuwamy też bardzo dotkliwie brak tych, których już z nami nie ma...

Żywa choinka to nieodłączny element świątecznego wystroju?

Tak! Choinka musi być i na niej odręcznie robione ozdoby… We mnie budzi się niezmiennie dziecko i wszystkie dziecięce radości, które odczuwałam w dzieciństwie.  Święta Bożego Narodzenia , wszystkie tradycje z nimi zawiązane, są dla mnie takim kręgosłupem roku, który stawia do pionu. I żeby nie wiem, co się działo, to najważniejsze, by usiąść przy wigilijnym stole z bliskimi, podzielić się opłatkiem i przypomnieć sobie, co w życiu jest najważniejsze.

Może w dzisiejszym świecie zbyt często o tym zapominamy i ważniejsze jest zwyczajnie „mieć” niż „być”?

Kiedy miałam 26 lat, w naszym domu wybuchł pożar. Eksplodował telewizor. Spaliło nam się wszystko, podczas jednego wieczoru. Meble, zegary, obrazy robiliśmy sami, jakżeż było ich szkoda.  Mieliśmy kilkadziesiąt gatunków kwiatów, których było nam żal najbardziej, bo pielęgnowaliśmy je od malutkich szczepek. Na szczęście wtedy obok siebie miałam mądrego człowieka, który mówił: „Nie martw się, wszystko zrobimy od nowa, ważne, że jesteśmy razem!”. Wtedy zrozumiałam,  że ważniejsze jest to, że żyjemy. W takich momentach zdajemy siebie sprawę z tego, co tak naprawdę jest ważne. Nie warto oddawać życia za rzeczy materialne. One są ulotne. To, co się ma w sercu, w głowie… to jest wartość największa.

Jakość zawsze jest ważniejsza jak ilość?

Byłam wychowana – najpierw przez rodziców, później przez Wieśka Dymnego, w poczuciu, że najważniejsze jest to, co zrobimy sami, własnymi rękami. Do dziś ozdoby na choinkę robię sama, podobnie jak przetwory, nalewki. Wszystko, co mogę, to robię sama. Wtedy życie ma inny smak i jakość.

Bo pieniądze podobno szczęścia nie dają...

Znam ludzi, którzy mają pieniądze i mają wszystko to, o czym nawet bym nie marzyła, ale ci ludzie nawet nie potrafią się tym cieszyć. Na radość już nie mają sił ani czasu. Są zmęczeni, bo muszą zarabiać pieniądze, by mieć jeszcze więcej i więcej... Jaki to ma sens?   

Chyba zbyt późno zdajemy siebie sprawę z tego, że wszystko przemija...

Młodość, gładkie ciało – to cud, ale to przemija. Dlatego, prawdziwą i stałą wartość musi mieć coś innego. Nie można też zaprzedać duszy jakiemuś diabłu, bo i on przegrywa z czasem. Już wiem, że najważniejsze jest być komuś potrzebnym, że człowiek, jak tlenu, potrzebuje drugiego człowieka. Najgorsza jest samotność.  Dowiedziałam się tego dwadzieścia lat temu od moich przyjaciół niepełnosprawnych intelektualnie. Dla nich założyłam fundację, im pomagam żyć, uśmiechać się i nadawać sens życiu. Wiem, że im zawsze będę potrzebna. Chociaż tak naprawdę to oni bardziej pomagają mnie. Poczucie, że jest się potrzebnym, mimo przemijania oszukuje czas, daje siły i przedłuża życie. 

Wspomnienia Świat Bożego Narodzenia w domu rodzinnym chyba na zawsze pozostają w naszej pamięci... Jakie były to Święta?

Najpiękniejsze na świecie! Zapach świąt pamiętam do dziś. Kiedy byłam mała to mama pozwoliła mi nawet sprzątać w magicznym kredensie (śmiech). A tam były najcenniejsze rzeczy, filiżaneczki, figurki… więc był to akt zaufania do mnie. Czułam się wtedy taka dorosła! Święta zaczynały się od wspólnych porządków, później gotowanie... Wszystko robiliśmy razem. W Wigilię do późna wyglądaliśmy aniołka... i oczywiście co roku oglądaliśmy szopki. A w Krakowie jest wiele kościołów i czasem udało nam się zobaczyć ich koło trzydziestu. 

Jak spędzi Pani tegoroczne Święta?

U mnie od lat święta Bożego Narodzenia wyglądają bardzo podobnie. Najpierw, by święta się udały, odwiedzam groby najbliższych i świątecznie je ozdabiam. W Wigilię idę do mojego starszego brata. Po Wigilii jadę do Radwanowic, do moich podopiecznych, i tam przed pasterką robimy plenerowe widowisko – idziemy z pochodniami, czytamy wiersze, Pismo Św., śpiewamy kolędy. Podopieczni są poprzebierani za aniołów, pasterzy, gospodarzy. Jest Maryja i Józef, szukają bezpiecznego miejsca, rodzi się dziecko... Wszystko dzieje się w pobliżu kościoła, do którego później idziemy na pasterkę. I zawsze jest pięknie, nawet jak pada deszcz czy jest śnieżna zawierucha. W pierwszy dzień świąt robię w domu kolędowanie. Zawsze, wspólnie z synem, przygotowujemy sałatki, różne potrawy, m.in. jesiotra w galarecie… Najważniejszy jest żurek dymny, no i kutia. Mąż pięknie stroi stół i półmiski. Kolędujemy do późnej nocy. Jest to piękny czas, bo możemy się spotkać ze znajomymi, dla których na co dzień nie mamy czasu... Następnego dnia idziemy do przyjaciółki – to się nie zmienia do lat. Nigdzie nie wyjeżdżam na święta, ponieważ nie wyobrażam sobie, aby nie było wspólnego spotkania z rodziną przy wigilijnym stole.

Dobrze Pani gotuje?

Czy dobrze? (śmiech). Mam swoje ulubione potrawy, na przykład bakłażany po ormiańsku – nauczyła mnie ich kiedyś pewna Ormianka. Moje ulubione to przede wszystkim potrawy, które się robi bardzo szybko, a przy tym są łatwe w przygotowaniu i dietetyczne. Odchodzę od mięsa.     

„Wszyscy wszystkim ślą życzenia...”. A komu Pani śle życzenia?

Szczególnie w czasie świąt zależy mi na tym, aby moje życzenia dotarły do wszystkich, którzy mi bardzo pomagają, czyli do darczyńców fundacji „Mimo Wszystko”, i do tych, których kocham. Oni to wiedzą. Życzenia uśmiechu i radości kieruję do wszystkich uczestników z programu „Spotkajmy się”. Ludzi, którzy mi zaufali i opowiedzieli swoją historię. Życzenia adresuję również do moich podopiecznych, a także kochanych  artystów: aktorów, wokalistów, reżyserów, poetów… szczególnie do Irenki Santor, która jest jednym z moich największych autorytetów, jako kobieta, i jest mi bardzo bliska.

Co sprawia, że jest Pani szczęśliwa?

To, że żyję. Fakt, że jestem komuś potrzebna – nie jestem sama, mam na kogo liczyć, ale też to, że ciągle mam pracę, że chce mi się żyć. Budzę się rano i cieszę się, że jest nowy dzień. Ciągle potrafię się wszystkim cieszyć.

___
Źródło: Twoje Imperium 
Fot.: archiwum prywatne 

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Nasz Przyjaciel - Wielki Bohater!

Nasz Przyjaciel - Wielki Bohater!
W 75. rocznicę wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz - nie mogę nie opublikować jednego z wywiadów, które przeprowadziłam z Kazimierzem Piechowskim - bohaterem słynnej ucieczki z KL Auschwitz. Ogromną miałam przyjemność przyjaźnić się z Panem Kazimierzem 😊   



Przywieziono Pana do Auschwitz na początku istnienia obozu, w jednym z pierwszych transportów. Jak wyglądało życie każdego dnia?

Na każdy dzień składała się przede wszystkim praca. Najgorsza była praca pod gołym niebem. Ciężka praca w mrozie, deszczu, śniegu, w błocie. To wszystko sprawiało, że człowiek z wolna tracił siły. Kiedy przy mnie nie było kapo ani esesmana, pozorowałem robotę i odpoczywałem, a gdy był blisko, udawałem, że rwę się do pracy. Ale jeśli ktoś tyrał, bo od niego tego żądali, to wtedy takiego przywoziliśmy na taczce martwego. Były przypadki, że więzień wiózł taczką kamienie i chciał wyprostować plecy. Gdy zauważył to esesman, zawołał: „Daj mi swoją czapkę”. Więzień zdjął z głowy czapkę i dał esesmanowi. Wiedział, że od tej chwili liczą się sekundy jego życia. Esesman rzucał czapkę daleko, poza obręb pracy, i kazał przynieść ją więźniowi. Więzień szedł krok za krokiem i czekał, kiedy padnie strzał. Strzał padał, a esesman dostawał trzy dni urlopu za uniemożliwienie ucieczki.

Kiedy narodził się pomysł zorganizowania ucieczki z KL Auschwitz?

W garażach i warsztatach pracował Ukrainiec, Gienek Bendera. Zaprzyjaźniłem się z nim. Któregoś dnia oświadczył mi, że jest na liście do gazu albo na rozwałkę. Informację tę otrzymał od więźnia, który pracował w „Politische Abteilung” (obozowe gestapo). „Kazek, czy można by stąd uciec?” — zapytał. On był złotą rączką od mechaniki samochodowej, jego tam nawet na swój sposób szanowali. A kiedy jakiś samochód wyremontował, to pozwalali mu w celu sprawdzenia objechać tym wozem obozowe uliczki. Powiedziałem wtedy: „Gienek, to niemożliwe. Przecież stąd, z centralnego obozu, nikt jeszcze nie uciekł. Nie możemy wsiąść do samochodu w pasiakach i wyjechać stąd”. Gienek nadal uporczywie wracał do tego tematu, dlatego postanowiłem zastanowić się, czy z tych zamiarów, że możemy mieć samochód, można stworzyć realny plan ucieczki.

Jak zatem wszystko się zaczęło?

Po jakimś czasie kierownik parteru Zucker wysłał mnie na drugie piętro po puste kartony. Zauważyłem drzwi z napisem „Bekleidungskammer”. Bekleidung to znaczy odzież, a odzież u esesmanów to przecież mundury. Wpadałem na drugie piętro, ale drzwi były zamknięte. Raz jednak były lekko uchylone. Niedługo myślałem, wszedłem i bez namysłu powiedziałem do esesmana, który tam był: „Panie sierżancie, ma pan zejść do głównego biura”. Nikt go tam nie wzywał, ale musiałem coś mu powiedzieć, a tylko to wpadło mi do głowy. On zeskoczył z ławeczki, na której stał i porządkował coś na półkach, i zaczął mnie kopać, bić, aż się przewróciłem... Ale ja w tym czasie zobaczyłem już wszystko, były tam mundury, buty, broń, amunicja, granaty, hełmy. Dosłownie wszystko.

Jedyna brama, przez którą można było wyjść poza obóz centralny, to brama „Arbeit macht frei”. Jakim sposobem udało się Wam przejść przez tę bramę?

Myślałem prawie całą noc i nie mogłem nic wymyślić, aż wreszcie... przecież to takie proste. Trzeba przejść przez bramę „Arbeit macht frei” jako fałszywe „Rollwagenkommando”. Wtedy nie uciekamy ani z bloku, ani z komanda. W ten sposób mogliśmy opuścić obóz centralny oraz zabezpieczyć więźniów przed konsekwencjami naszej ucieczki. Do połowy 1942 r. Niemcy przestrzegali więźniów każdego transportu: „Stąd ucieczki nie ma. Tu należy pracować i tylko pracować. A jeśli już komuś taka głupota przyjdzie do głowy, to niech wie, że jeżeli ucieknie z bloku, to dziesięciu z tego bloku pójdzie na śmierć, a w przypadku ucieczki z komanda pracy, zginie dziesięciu z tego komanda”. Jeśli nas wypuszczą, to znaczy, że wypuścili fałszywe komando, które nie wróciło.

Aby przejść przez bramę, trzeba było czterech osób, do najmniejszej rolwagi. W jaki sposób dobraliście jeszcze dwóch więźniów?

Byliśmy z Gienkiem, ale trzeba było pomyśleć, żeby stworzyć czwórkę. Łatwo było Gienkowi zwerbować Józka Lemparta, z którym pracował. On był pewny, to był ksiądz. Zaproponowałem Staszkowi Jasterowi, harcerzowi. I on się zgodził. Mieliśmy więc już zmontowaną czwórkę.

Dlaczego wybraliście 20 czerwca 1942 r. na dzień ucieczki?

Uciekać mogliśmy tylko jeden dzień w tygodniu, w sobotę. Dlatego, że tego dnia pracowaliśmy tylko do południa. Esesmani zamykali magazyn i wyjeżdżali do swoich domów. A 20 czerwca 1942 r. była sobota.

Nie zakładał Pan, że może się nie udać? Jak rozpoczęła się ucieczka?

Oczywiście, postanowiliśmy, że w przypadku kiedy się nie uda na terenie obozu, likwidujemy samych siebie. Przed ucieczką spotkaliśmy się na strychu niedokończonego bloku, by sprawdzić, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Gienek zaproponował parę minut przerwy, aby się myślami połączyć z rodziną. Wierzyliśmy, że się uda. Wyszliśmy z bloku, wzięliśmy wóz stojący za kuchnią. Na wozie jakieś obierki kartoflane, zmięte kartony. Pojechaliśmy pod bramę „Arbeit macht frei”. Zameldowałem wyjście. Każde komando było zapisane w księdze. Nasze jest fałszywe. Zajrzy esesman do księgi czy nie zajrzy... Wierzymy, mocno wierzymy, że nie zajrzy... I tak było. „Ab” — powiedział. Jedziemy... Pierwszy krok do wolności za nami, ale nie ostatni...

Przebieraliście się w magazynie „Bekleidungskammer”. Jak dalej wyglądała ucieczka?

Szybko zakładaliśmy wszystko, co należało włożyć, na końcu mundury. W mundurach, w pełnym uzbrojeniu, zeszliśmy na parter. Dla Gienka mieliśmy przygotowany komplet umundurowania. Nagle usłyszeliśmy warkot samochodu. Niemcy... Krótkie zastanowienie: wejdą czy nie wejdą. Ja z pistoletem z jednej strony drzwi, Staszek z drugiej strony — i czekamy... Znowu silnik na chodzie i odjeżdżają. Odprężenie... Ja w mundurze oficera SS wychodzę na rampę samochodową. Podjeżdża Gienek i robi to, co do niego należy. Zdejmuje czapkę, melduje się, ja wskazuję, że ma wejść do magazynu. W tym czasie, gdy Gienek się ubiera, chłopcy ładują do samochodu broń i amunicję. Gienek ubrany w mundur wychodzi na rampę i wsiadamy do samochodu. Gienek za kierownicą, ja obok, za Gienkiem Staszek, a za mną Józek. Ruszamy. Wiedzieliśmy, że gramy „va banque” z załogą SS, że istnieje wielkie ryzyko, ale tego ryzyka nie braliśmy pod uwagę. Do głównego szlabanu mieliśmy jakieś 80 m, a szlaban na dole. Gienek zwolnił bieg na trójkę, podjeżdżamy bliżej, szlaban na dole. Mamy jeszcze jakieś 25 m, esesman się nie rusza, szlaban na dole. Wtedy pomyślałem, że nam się nie udało. W myślach żegnałem się z mamą, ale wtedy poczułem silne uderzenie w kark i syczący głos Józka: „Kazek, zrób coś!”. To mnie ocknęło. Widzę blisko ten szlaban, otwieram prawe drzwiczki, wystawiam szarże, żeby widzieli, i mówię do stojącego esesmana: „Śpisz tam czy co? Otwieraj ten szlaban, bo ja ciebie obudzę, jeśli ty nie możesz się obudzić!”. Esesman podskoczył, kręci korbą i szlaban podnosi się w górę. Gienek włącza bieg i przejeżdżamy. A esesmani podnoszą rękę — „Heil Hitler!”. Wolność...

Co było dalej, po ucieczce? Gdzie Pan przebywał?

Podczas ucieczki z obozu zepsuł nam się samochód. Dalej musieliśmy iść pieszo. Cały czas Niemcy deptali nam po piętach. Józek Lempart zachorował i musieliśmy go zostawić gdzieś na plebanii u księdza. Staszek Jaster wrócił do swojej ukochanej Warszawy. Ja z Gienkiem postanowiliśmy ukryć się na Ukrainie, ale okazało się, że miejscowa ludność nie jest przyjaźnie nastawiona do Polaków. Zdecydowaliśmy się więc zawrócić do znajomych Gienka we wsi Lasek. Gienek otrzymał tam fałszywe dokumenty i wrócił do swojego Czortkowa. A ja, już jako Władysław Sikora, zacząłem pracować w gospodarstwie Nikodema Nowakowskiego, niedaleko Lasku. Wstąpiłem do Armii Krajowej i walczyłem do końca wojny.

Jest Pan gościem w różnych miejscowościach w kraju i za granicą, opowiada Pan swoje wspomnienia z obozu jako były więzień, a mimo wszystko można się spotkać jeszcze z nazwą „polskie obozy koncentracyjne”. Jak to się dzieje?

W Niemczech nadal pojawiają się w publikacjach sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”. Tak świat zachodni opisuje historię czasu II wojny światowej. Świadczy to o wielkiej przewrotności Niemców i, niestety, naszej nieudolności w głoszeniu prawdy. Wielokrotnie powtarzam: obecne pokolenie Niemców nie może odpowiadać za grzechy swych dziadków. I można powtórzyć za Janem Pawłem II: „Nie może być dziedziczenia win, ale musi pozostać dziedziczenie pamięci, bo naród bez pamięci swej historii przestaje być narodem”.

Kazimierz Piechowski zmarł 15 grudnia 2017 roku. 

___
Źródło: Tygodnik Katolicki Niedziela (4/2010)
Fot.: archiwum prywatne 
  

niedziela, 26 stycznia 2020

Koszulki dla odważnych?

Koszulki dla odważnych?
Kalendarzowy Dzień Babci już za nami, ale w moim kalendarzu każdy kolejny dzień zawsze jest wyjątkowym dla tych, których kocham. Tak więc nigdy nie marnuję okazji, by wyrazić wdzięczność i okazać uczucie 💖 Babcie i Dizadkowie to takie nasze Skarby, o których zawsze powinniśmy pamiętać 💖


Miałam to szczęście, że znałam swoją cudowną Prababcię 💖 Której zresztą nie da się zapomnieć, bo była wspaniałą, piękną, dobrą, wrażliwą i bardzo ciepłą kobietą. I chociaż wtedy - tych kilkanaście lat temu - nikt nawet nie marzył o prezentach personalizowanych - te, które dawaliśmy, z pewnością cieszyły najbardziej na świecie... 💖 Dziś już trudno wyobrazić sobie prezent, który zaskoczy, bo przecież tyle jest możliwości zamówienia prezentów według naszych wizji, że szok 😎 A jednak - są prezenty, które na twarzach naszych babci wywołają nie tylko radość, ale i prawdziwe zaskoczenie! 🎁 Muszę przyznać, że koszulki, które stworzyli w Top Koszulki - zaskoczyły nawet mnie! 😎 


Koszulki są wykonane z najwyższą starannością, co widać już po otworzeniu produktu. Są wyjątkowe! Bardzo ładnie się prezentują, są dobrej jakości - więc bez obaw, że "coś" się stanie z napisem po kilku praniach 😊 


Jakiś czas temu rozmawiałam z przyjaciółmi właśnie na temat takich koszulek - śmieszne czy w ogóle widoczne z daleka napisy. I pytanie - nosić czy nie? No, oczywiście, że tak! 😊 Chociaż doszliśmy do wniosku, że jednak taki wybór chyba jest dla tych, którzy są nieco bardziej odważni 😎 Te wyjątkowe koszulki to też bardzo fajny pomysł na różne okazje 🎁 A jak wiemy - nie trzeba czekać na "odpowiedni moment"...  


Zainspiruj się i spraw przyjemność bliskiej osobie! 💖 

___
artykuł sponsorowany 
fot.: archiwum prywatne 

sobota, 25 stycznia 2020

Spieszmy się kochać ludzi...

Spieszmy się kochać ludzi...
... za szybko odchodzą! 



Śmierć to zawsze ból i smutek, szczególnie gdy po raz kolejny stajemy nad trumną kochanej osoby... I zostają znowu tylko wspomnienia - piękne, te sprzed lat i te z ostatnich tygodni... Kto by wtedy pomyślał o tym, że widzimy się ostatni raz...     

Uczmy się kochać tych, których mamy obok siebie 💖 "Kiedyś" bardzo szybko może się zamienić w "nigdy"... 😢  

___
Fot.: pixabay.com/pl  

wtorek, 21 stycznia 2020

Najcudowniejsza Babcia na świecie 💖

Najcudowniejsza Babcia na świecie 💖
W piątek byłam na poczcie. Kiedy zaadresowałam kartkę do Babci, pani, która przyjęła tę kopertę, powiedziała: "ale ma pani fajnie, ma pani jeszcze babcię"... Nikt chyba nie ma wątpliwości, że babcie to skarby 💖 A moja jest Najcudowniejsza na świecie! Jest moją wspaniałą przyjaciółką, ale i wsparciem. Jest cudowną, piękną i bardzo dobrą kobietą 💖      



___
Fot.: archiwum prywatne 

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Cudownie być kobietą...

Cudownie być kobietą...
Zawsze się uśmiecham kiedy czytam wiadomości w stylu: "Jesteś taka kobieca!". Jestem, bo akceptuję siebie taką jaką jestem - nie walczę z tym. Kocham swoją kobiecość, uwielbiam chodzić w sukienkach, szpilkach... 



... a do nich potrzebuję ładnych rajstop! Wybór jest ogromny, ale trudno się nie skusić na te, które są prawdziwym hitem tego sezonu - rajstopy wzorowane, wśród których - moim numerem jeden są wzorowane w serduszka 😊 Chociaż do eleganckich stylizacji zazwyczaj wybieramy rajstopy klasyczne, to na co dzień przecież możemy trochę eksperymentować 😊 Ładnie wyglądają również rajstopy w duże grochy, a od lat wzory w kropki są też obecne na bluzkach, spodniach i sukienkach. Są modne, po prostu. I można je zakładać nie tylko na spotkanie ze znajomymi, bo sprawdzą się również do casualowych stylizacji.


Nie potrafię przejść obojętnie obok rajstop w motywy roślinne! I zawsze ciężko mi wybrać tylko jeden wzór 😊 Bogato zdobione rajstopy są raczej przeznaczone do wyważonych stylizacji - bardzo ładnie będą się prezentować w połączeniu z "małą czarną" 😊 Chociaż fajnie wyglądają też w połączeniu z szortami czy podartymi dżinsami.      

Bez wątpienia - rajstopy wzorowane podkreślają kobiecość. Są modnym i praktycznym dodatkiem. U mnie również nieodłącznym elementem codziennych stylizacji. Jednak przy wyborze odpowiednich rajstop trzeba pamiętać, że pionowe wzory optycznie wydłużają nogi, ale poziome - poszerzają sylwetkę. 

Na szczęście na dworze nie jest aż tak zimno, że doskonałym rozwiązaniem są spodnie! W chłodniejsze dni śmiało można założyć grubsze rajstopy, które wcale nie muszą być czarne czy cieliste, bo również i ich wybór jest bardzo szeroki. 

Grubsze rajstopy z powodzeniem ochronią nas przed zimnem, ale mogą stanowić również efektowne dopełnienie stylizacji. 

Zbliżają się Walentynki... 💖 A może na ten wyjątkowy wieczór wybrać rajstopy z motywem czerwonych kwiatów? Rajstopy ROSES - na wspaniały wieczór... 
   

Zamień klasyczne rajstopy na modne!

Zainspiruj się! 😊 






___
artykuł sponsorowany 
fot.: archiwum prywatne; materiały prasowe 

niedziela, 19 stycznia 2020

Kruche życie

Kruche życie
Rankiem znowu boleśnie przekonałam się o tym, że ludzkie życie jest bardzo, bardzo kruche... Mimo, że jakoś nie bardzo miałam ochotę na czytanie SMS, które od rana przychodziły - rozmawiałam z kilkoma bliskimi osobami i doszliśmy do wniosku, że kiedyś śmierć była jakby bardziej nam obca. Umierali sąsiedzi, ktoś z dalekiej rodziny - może nawet niezbyt dobrze znany...   


Teraz już śmierć jest całkiem w naszym zasięgu. Umierają bliscy nam ludzie, ale na szczęście mamy wiarę w życie wieczne... I chociaż takie wiadomości nie są dobre - Pan Bóg wie, co robi. 

Kiedy tak myślę o tych, z którymi jeszcze całkiem niedawno rozmawiałam, śmiałam się, radziłam - a dziś zostały tylko wspomnienia - wiem, że kiedy byliśmy razem to mieliśmy wszystko 💖 Nic nie zabierze tych pięknych wspomnień... Dziś znowu mam świadomość tego, że "kiedyś" może się bardzo szybko zamienić w "nigdy". Nigdy przecież nie wiemy kiedy widzimy kogoś po raz ostatni, dlatego nie powinniśmy być oszczędni w okazywaniu uczuć 💖 I nie marnować czasu i energii na jakieś sprzeczki bez sensu. Nie ma nic wartościowszego na świecie jak kochać i być kochanym! 💖

___
Fot.: pixabay.com/pl  

sobota, 18 stycznia 2020

[WYWIAD] Ucieczka od... emocji?

[WYWIAD] Ucieczka od... emocji?
Uciekanie od emocji nie rozwiązuje problemu? A może są sytuacje, kiedy ucieczka jest dobrym sposobem? Na pytania odpowiada Paweł Żukowski - psycholog, psychoterapeuta.  



Panie Pawle, różne zdarzenia przeżywamy z różnymi emocjami. I choć może niekiedy chcemy je „wyłączyć” – ciągle w nas są...

Jestem zdania, że wszystkie emocje, które przeżywamy pełnią ważną funkcję i warto się w nie wsłuchiwać. Emocje można porównać do lampek sygnalizacyjnych w jakimś urządzeniu, które sygnalizują nam coś bardzo istotnego. Złość, strach, radość, smutek – informują nas o czymś ważnym z naszej perspektywy. W relacjach z ludźmi warto brać pod uwagę emocje – swoje i tej drugiej osoby, chociaż nie zawsze byliśmy nauczeni by to robić.

Po czym rozpoznać brak zaangażowania?

Kiedy druga osoba nie bierze pod uwagę uczuć i potrzeb tej pierwszej. Ogólnie chodzi o brak zainteresowania tym, czego ta osoba chce, o czym myśli, czego potrzebuje. Często zaangażowana osoba nie dostrzega braku zaangażowania u tej drugiej osoby.

Z czego to wynika?

Bywa na przykład tak, że mamy przekonanie, że nie robimy wystarczająco dużo dla partnera. Robimy coraz więcej, staramy się coraz bardziej ale przynosi to odwrotny skutek – partner czuje że nie musi się już starać. Co więcej, zachowanie nadmiernie zaangażowanego partnera zaczyna go wręcz złościć i druga zaczyna się wycofywać z relacji.

Gdzie szukać źródeł takiego zachowania?

Może mieć to związek z niską samooceną. Z reguły są to sprawy, które kształtują się w dzieciństwie. W życiu dorosłym odtwarzamy w relacjach partnerskich to, co znamy z przeszłości.

Kiedy należy się zgłosić do specjalisty?

Ludzie zgłaszają się z różnymi problemami. Z reguły – kiedy osoba czuje, że sama nie jest już w stanie sobie poradzić z emocjami. Objawy mogą być przeróżne: lęk, objawy depresyjne – smutek, drażliwość, nadużywanie substancji psychoaktywnych. Zgłaszają się osoby, których związki zwykle kończą się w taki sam sposób – np. ona oczekuje bliskości, ale nie może tej potrzeby zrealizować, bo ciągle pojawia się jeden scenariusz – zbytnio się angażuje w związek z partnerem, nie odczytuje w porę sygnałów o braku zaangażowania z drugiej strony i kiedy partner się z nią rozstaje czuje się skrzywdzona, oszukana. Warto zgłosić się do specjalisty kiedy zauważamy, że cały czas odtwarzamy jeden, krzywdzący nas lub innych, scenariusz. Lub kiedy nie radzimy sobie z emocjami.

W towarzystwie niejako gramy kogoś, kim nie jesteśmy – a w środku nie możemy poradzić sobie ze swoimi problemami, naszym życiem...

Nierzadko tak się dzieje. Nie zawsze chcemy się „skontaktować” z tym, co w środku. Przyznanie się przed samym sobą, że mam problem nie jest przyjemne. Terapia przynosi ulgę, ale jest to też ciężka praca nad sobą samym. Najpierw trzeba się skonfrontować się z tym, co trudne. Na co dzień chciałoby się od tego jakoś uciec...

Da się uciec od emocji?

Są różne sposoby – nadmierne imprezowanie, alkohol, narkotyki, ale też gry komputerowe, zakupy... wszystko, co pozwala na ucieczkę od siebie samego.

Te sposoby akurat są na krótki czas...

Czasem te tymczasowe sposoby radzenia sobie mogą przekształcić się w uzależnienie. Takie mogą być konsekwencje uciekania od emocji. To, co służy człowiekowi, to przeżycie i spotkanie się z nimi. Czuję smutek - mam prawo go czuć, bo się rozstałem – mimo, że w tej relacji nie było idealnie. Smutno mi, bo skończyło się coś dobrego, co dawało dobre emocje.

Trzeba niejako „przeżyć” te emocje?

Czasami możemy sami je przeżyć, ale często potrzeba nam kogoś z zewnątrz aby wysłuchał bez oceniania, atakowania żadnej ze stron, z dystansem. Emocje muszą przepłynąć. Zatrzymane, niewyrażone będą powracać. Zatrzymywanie smutku, złości nie służy. Jeśli ciagle blokujemy w sobie złość na sytuacje, które się zdarzają – w końcu jakaś drobna, niewinna rzecz spowoduje wybuch.

___
Źródło: mojafigura.com 
Fot.: pixabay.com/pl

piątek, 17 stycznia 2020

W odwiedzinach u rodziców Kamila Stocha

W odwiedzinach u rodziców Kamila Stocha
Reportaż sprzed roku, ale wzięło mnie na wspomnienia 😊 

W naszej codzienności - reportaż z odwiedzin rodziców Kamila Stocha 😎

Czwartkowy poranek w Zakopanem wita nas pięknym słońcem. Spacer Krupówkami, na których rankiem jest jeszcze mało turystów kończy się przy Sanktuarium Najświętszej Rodziny. To właśnie na plebanii, przy świątyni spotykam się z ks. Bogusławem Filipiakiem – proboszczem zakopiańskiej parafii.  
Biało – czerwony kościół.


Za dwa dni rozpocznie się Puchar Świata w skokach narciarskich. – Atmosfera się udziela. Już od rana do naszego kościoła przychodzą kibice z wymalowanymi flagami na policzkach, w szalikach. Podczas Pucharu Świata atmosfera jest niezwykła. Ludzie bawią się i świętują na ulicach Zakopanego – mówi ks. Bogusław, kustosz Sanktuarium.

Jednak na terenie parafii nie ma wspólnego oglądania skoków. Podobnie jak na plebanii. – Na parafii posługuje siedmiu księży, nie oglądamy wspólnie skoków, ponieważ jest to trudne do zrealizowania. W niedzielę jest dwanaście Mszy św., ale skoczków wspieramy modlitwa. Jeśli obowiązki nam powalają – kibicujemy na miejscu, pod skocznią. Jest to wyjątkowy czas, kiedy chce się tam po prostu być – dodaje duchowny. Ks. Proboszcz żartobliwie mówi, że w dniach kiedy są skoki to pół kościoła jest w biało – czerwonych barwach.

- Kamil nie afiszuje się swoją wiarą. Przychodzi do naszego kościoła, uczestniczy we Mszy św., przyjmuje sakramenty. Nie siada w pierwszej ławce, aby go wszyscy widzieli. Jest pokorny. Niekiedy też wspólnie z żoną uczestniczą we Mszy św. – mówi ks. Filipiak. Żartuje, że teraz kibice będą chodzić do zakopiańskiego kościoła na Krupówkach, bo tutaj Kamil przychodzi się modlić.

Ks. Proboszcz zna Kamila od ponad pięciu lat. – Pokorny, życzliwy, nie gwiazdorzy. Zawsze ze spokojnym uśmiechem, zawsze się przywita, poda dłoń – wspomina początki znajomości. Z sentymentem wspomina także wydarzenia charytatywne, w które włączył się również skoczek.

- Kamil jest przykładem wielkiego człowieka, odnosi kolejne sukcesy, ale jednocześnie wie Komu za nie podziękować. Pochyla głowę przed Panem Bogiem. Chętnie niesie też pomoc drugiemu człowiekowi – podsumowuje duchowny.  – Ma pani plany na wieczór? – pyta ks. Bogusław. - Żadnych – odpowiadam. – To wieczorem jedziemy do Zębu.

🎶🎶🎶 Muzyka z dawnej mp3 🎶🎶🎶

O ile poranek był słoneczny, wieczór już zdecydowanie przypomina powrót zimy. Wspólnie z ks. proboszczem Bogusławem jedziemy do Zębu – miejscowości, z której pochodzi skoczek. Trasa, chociaż krótka, bo około 20 kilometrów, to wyjątkowa, bo przez Gubałówkę, a widoki... bajkowe! Zajeżdżamy pod plebanię w Zębie. Ks. Kazimierz Sołtysik już na nas oczekuje. We trójkę jedziemy do Państwa Sochów.
Ledwo wchodzimy do salonu, a już Pani Krystyna – mama Kamila, częstuje ciastem. Pan Bronisław – tato, pochyla się przy kanapie. Widzę, że trzyma w ręku dużą płytę. Nieco zdziwiona pytam – co to? – a to... to taka dawna mp3 – odpowiada z uśmiechem. Muzyka gra...

Zwykle kiedy człowiek zaczyna odnosić sukcesy – spotyka go fala hejtu, ale dużym wsparciem jest wtedy drużyna i ci, którzy są najbliżej. – Skoki narciarskie to jest sport indywidualny, ale Kamil zawsze podkreśla, że tworzą drużynę. Jeden przegra, drugi - wygra, ale to wsparcie drużyny jest bardzo ważne – podkreśla mama. - Kamil nawet kolegów wziął do reklamy. Jeszcze sam nigdy nie wystąpił – dodaje tato.


Kamil Stoch wielokrotnie czyni znak krzyża przed skokiem. To wiara skoczka stała się głównym tematem zainteresowania w ostatnim czasie. - Dla nas wiara, modlitwa, uczestniczenie we Mszy św. jest naturalne. To jak oddychanie, założenie ciepłej kurtki z zimowy dzień. Wiara jest dla nas oczywista – mówi Pani Krystyna. Rodzice zgodnie mówią, że to media niepotrzebnie poruszyły temat wiary, gdyż jest to sprawa indywidualna, intymna. - Kamil szczerze wyznaje – dodaje Pan Bronisław.

Ks. Filipiak mówi też o tym, że złośliwi w Internecie pytają: I co mu Pan Bóg do skoku pomógł? Żegna się przed skokiem, bo wierzy w jakieś siły, które go niosą? - Z Bogiem każda sprawa – tak mawiali starsi. To jest nasze, góralskie powiedzenie. Jest to dla nas normalne, że Pan Bóg jest obecny w naszej codzienności – tłumaczy mama.

W miłej atmosferze, przy herbatce, cieście, oscypkach i muzyce mijają kolejne minuty naszego spotkania, aż nagle dzwonek do drzwi. Pan Bronisław wprowadza gościa – Krzysztofa, wiernego fana ze Szczecina. Krzysztof Karolak, który od wielu lat działa z Kamilem przy różnych akcjach charytatywnych – zwłaszcza dla Hospicjum w Szczecinie, pokazuje książki, plastrony z autografami Kamila i innych skoczków. I zaczyna do każdego opowiadać historię... - My już nawet nie mamy dla siebie żadnych pamiątek, wszystko rozdaliśmy. Kamilu dużo działa charytatywnie, różne rzeczy przekazujemy na aukcje. Pomaga dzieciom – zwłaszcza chorym. Żyjemy według zasady: żyć tu i teraz – dodaje tato.

⏳⏳⏳ Tu i teraz ⏳⏳⏳

Turniej Czterech Skoczni Trwa. Jesteśmy razem z synem – wspomina tato. I dodaje – ta zasada: tu i teraz doskonale sprawdziła się podczas głosowania w Plebiscycie na Najlepszego Sportowca. Dwa dni wcześniej, przed imprezą mieliśmy informację, że Kamil zajął trzecie miejsce – wspomina z uśmiechem Pan Bronisław. - Ewa jechała do Warszawy z przekonaniem, że odbierze statuetkę za trzecie miejsce – dodaje Pani Krystyna. Reakcję można sobie wyobrazić, jakie jest zaskoczenie! – Ucieszyliśmy się bardzo. Dla mnie to był szok, bo byłem przekonany, że wygra Lewandowski – komentuje tato.

🔱🔱🔱 Sukces za sukcesem 🔱🔱🔱

Patrzę na regał, a tam – pośród innych nagród i ta, szczególna statuetka – Najlepszego Sportowca Roku. Kamil zafundował swoim najbliższym i kibicom dużo emocji. Truniej Czterech Skoczni i fenomenalne zwycięstwo aż prosi się o komentarz. – Zachowanie Svena Hannawalda to był fantastyczny gest, warty zauważenia – skomentował Pan Bronisław.

🍩🍰🍦 Prymas i słodycze 🍦🍰🍩

Czas mija, a tematów coraz więcej. Pan Bronisław zmienia tylko płyty... Krzysztof pyta czy wiemy jak Kamil uczył się w szkole. - Prymasem to nie był. I wszyscy wybuchliśmy śmiechem. A jak przyjeżdża Kamil do domu, to rozmawiacie też o skokach?  – A broń Boże, śmieje się Pan Bronisław. Proszę się częstować – słyszymy co chwilkę. A Kamil je słodycze? – je, jest wszystko żerny – śmieje się tata.

💪💪 Natarczywi kibice 💪💪

Życie Państwa Stochów zmieniło się bardzo. - Klubowicze przychodzą – śmieje się Pan Bronisław. I dodaje, że na początku kiedy kibice przyjeżdżali do Zębu byli bardzo natarczywi. - Koniecznie chcieli się spotkać z Kamilem, mimo, że mówiliśmy, że go w domu nie ma. A dziś? Dziś są już inni. Cieszą się, że mogą być w miejscowości, z której Kamil pochodzi – mówi tato.

👦 Wnuczek – ekspert 👦

Rodzice zwykle zawody oglądają w domu. – Wnuczek mówi kto i ile skoczył, i czy dobrze skoczył. To taki nasz mały znawca skoków. On zna wszystkich – uśmiecha się Pan Bronisław. I dalej, mówi - u nas to nerwy w kłębek zawsze, przeżywamy to wszystko, a później – jak jest dobrze to się cieszmy, a jak jest gorzej to też się cieszymy. W skokach narciarskich nie ma nudy. Cieszymy się wszystkimi sukcesami naszych skoczków.

🍻🍻 Zimne piwo 🍻🍻

- Po TCS Kamil opowiadał, jak Włodzimierz Szaranowicz zadał pytanie: O czym Ty marzysz? – o zimnym piwie – odpowiedział. Marzył o tym, aby wziąć prysznic, aby zszedł z niego ten cały stres – wspomina Pani Krystyna. – Pamiętajmy, że zawodnicy po skokach idą na kontrolę. Gdzieś tam pojawiają się dziennikarze... On po TCS był zwyczajnie zmęczony – dodaje Pan Bronisław.


Muzyka już ucichła, a za oknem ciemno... Późnym wieczorem wyjeżdżamy z Zębu. Po drodze mijamy kuligi, których uczestnicy nie kryją radości z zimy. A my ruszamy w kierunku Gubałówki, do Zakopanego...

😎📷😎 Wierni kibice 😎📷😎

- Zakopane przyciąga od wielu lat ludzi z różnych państw – oprawa, atmosfera, prowadzenie imprezy w sposób niezapomniany i niepowtarzalny. Wiadome, że najgłośniejszy doping jest wtedy kiedy skaczą polscy skoczkowie, ale kibice nie zapominają o pozostałych – szczególnie sportowych legendach jak Ammann, Kasai, Schlirenzauer. Wierni kibice pamiętają również o tych, którzy podnoszą się po upadkach, i tych, którym skok nie wyszedł – mówi ks. Łukasz Nizio, duszpasterz sportowców Archidiecezji Krakowskiej, kibic.

- Wspólne wyjazdy na zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich zainicjował wiele lat temu nasz sołtys – Szczepan Bryś. Były to czasy, kiedy Adam Małysz zaczynał osiągać coraz to lepsze rezultaty. Wspaniała atmosfera, którą tworzą kibice, oraz niesamowity klimat Zakopanego – mówi Mateusz Niesporek, kibic z Żywocic.

- Zawsze kiedy mój ulubiony skoczek zasiada na belce startowej, staram się na niego patrzeć z ogromnym podziwem, ale nie zazdroszczę presji, którą musi przeżywać. Jestem dumny, że mój kraj i Ojczyznę reprezentują ludzie, którzy są bardzo skromni, mimo sukcesów jakie osiągają – mówi Kl. Piotr z IV roku MWSD z Warszawy, kibic.

- W czasach gonitwy i permanentnego braku czasu pojawia się weekend, który przepełniony jest dialogiem, wspólnymi śpiewami podczas wieczornych spotkań, mnóstwem dobrego humoru i zabawy. Jest czas na to, aby zauważyć innych ludzi wokół siebie – wspomina Mateusz Gałeczka, kibic z Żywocic.  

- Jesteśmy tu zawsze, co roku – czy jest dobrze czy źle. Tacy są wierni kibice – dodaje Adrian Glacel, również kibic z Żywocic.

- Jak już oglądam Polaka to czuję dumę, że mnie i nas reprezentuje. Jeśli już bardzo dobrze skoczy to mnie wzrusza. Wygrana daje poczucie zwycięstwa i powiedzenie światu: Tacy jesteśmy. Potrafimy zwyciężać! Kamil - pokorny człowiek, wierzący... Skoki to zawsze wzruszenie i wielkie emocje – mówi ks. Radek z Gdańska, kibic.

___
Źródło: Tygodnik Idziemy 
Fot.: Ewa Bilan - Stoch; archiwum prywatne Kamila Stocha 

czwartek, 16 stycznia 2020

[WYWIAD] Bliskość czy iluzja?

[WYWIAD] Bliskość czy iluzja?
Ile to razy płakaliśmy przez kogoś, kto był nam tak bliski! Ile razy byliśmy tak bardzo zwiedzeni, że nic nie było w stanie nas pocieszyć... I ile to razy obiecywalismy sami sobie, że już koniec, że nie będzie kolejnej szansy. - Jest też taki rodzaj bliskości kiedy kogoś nie mamy blisko siebie, ale wiemy, że jest i jego bycie jest dla nas bardzo ważne. Może o nas myśleć, za nami tęsknić. Mamy się do kogo zwrócić - mówi Waldemar Dulęba - psychiatra 


Panie Waldemarze, czym jest bliskość? 

Bliskość jest pewnym rodzajem więzi, którą chce się ciągle umacniać i odnawiać. Bliskość zakłada pewną stałość. Nie jest tak, że przygodne spotkanie ludzi na wakacjach, w sklepie, pracy będą jakoś szczególnie nam bliscy. Bliskość to rodzaj więzi i tęsknoty do kogoś bardzo konkretnego.

Taka więź jest możliwa z każdym?

Bliskość ma swoją intensywność. Co innego oznacza bliskość dziecka z rodzicami, inny wymiar ma bliskość rodzicielska, przyjacielska, miłosna,  małżeńska.

Żeby być dla kogoś bliskim trzeba być rzeczywiście blisko, w zasięgu drugiego człowieka? 

Bliskość nie musi być bliskością fizyczną. Bliskość to poczucie ważności kogoś dla nas. Nie trzeba dużo szukać, wystarczy w codzienności zobaczyć jak ludzie, którzy są ze sobą w jednym pokoju nie tworzą bliskiej relacji - mało tego, mają trudność aby razem wytrzymać, a z kimś z kim dzieli ich wiele kilometrów potrafią mieć dobry kontakt emocjonalny, dobre myśli. Mają  poczucie, ba przekonanie, że tam gdzieś daleko jest ktoś, kto ich nie tylko rozumie ale  kocha.

Wspomniał Pan o różnych rodzajach bliskości, ale zawsze jest to wyraz tego, że jesteś dla mnie ważny we wzajemnej relacji?

Bliskość może być fizyczna, emocjonalna, psychiczna. Jest też taki rodzaj bliskości kiedy kogoś nie mamy blisko siebie, ale wiemy, że jest i jego bycie jest dla nas bardzo ważne. Może o nas myśleć, za nami tęsknić. Mamy się do kogo zwrócić. Mamy ku komu kierować swoje uczucia, swoje myśli. Bliskość fizyczna jest oczywiście potrzebna i różnie się przejawia np. małemu dziecku, fizyczna bliskość jest niezbędna by się czuło bezpieczne, zaopiekowanie.

W relacjach ludzi dorosłych bliskość też jest gwarantem bezpieczeństwa? 

Tak. Jest, i bezpieczeństwo rozumiane jako obecność kogoś, możność skorzystania z jego pomocy - to rodzaj bezpieczeństwa, który polega na tym, że wiem, że nie będę sam wtedy, kiedy będzie mi trudno. Sam fakt, że istnieją ludzie ważni dla nas i my dla nich jesteśmy ważni to olbrzymi kapitał.

Co jest ważne w bliskości?

Na pewno nie jednostronna relacja, ale możliwość wymiany. Wejście w relacje - jestem ważny dla Ciebie, ale Ty jesteś ważny dla mnie. Stajemy się dla siebie bliscy. Mogą nas łączyć różne rzeczy - wspólne przeżycia, wspólna wrażliwość, zainteresowania, perspektywa wspólnego działania, albo choroba. Ważne jest, aby w bliskości mieć poczucie przydatności - wzajemnej przydatności, nie takiej eksploatującej jedną stronę. Ktoś jest nam potrzebny w bliskości chociażby dlatego, żebyśmy nie przeżywali pustki i samotności. Bliskość fizyczna nie jest konieczna do jej potwierdzenia, że np. jeśli jesteśmy blisko fizycznie to jesteśmy bliscy sobie.

Można mówić o bliskości na odległość?

Oczywiście. W bliskości na odległość jest tęsknota za "kimś", że kiedyś będziemy mogli się spotkać. Czegoś oczekujemy, czegoś miłego doświadczymy, bo jeśli ten ktoś w naszych oczekiwaniach nie zawodzi i my nie zawodzimy - to wzmacnia poczucie bliskości i więzi. 

Bliskość wirtualna nie ma chyba za wiele wspólnego z bliskością w rzeczywistości...

Czy to właśnie jest bliskość? Czy to, że mamy w kalendarzu adresy różnych ludzi zapewnia nam poczucie nie bycia samotnym i poczucia bliskości z tymi ludźmi? Żeby bliskość była autentyczna potrzeba zażyłości, poczucia więzi i konieczna jest wymiana między dwojgiem ludzi lub grupą. Nie może być to relacja jednostronna.

Podobnie działa Facebook. To, że mamy 1500 znajomych wcale nie oznacza, że kiedy chcemy z kimś porozmawiać - mamy się do kogo autentycznie odezwać.  Może bardziej są to znajomości wirtualne aniżeli prawdziwe? I tak naprawdę kiedy znikniemy z portalu - nikt nie zauważy?

Kiedy dowiadujemy się, że bliskość jest złudna,  jest iluzją? Kiedy okaże się, że kolejni nasi znajomi z różnego rodzaju komunikatorów zaczną milknąć? Czy wszystko, co nazywamy bliskością tak naprawdę nią jest? Czy jesteśmy w stanie zauważyć, że jesteśmy samotni pomimo tego ogromu osób, z którymi się  kontaktujemy? Jest to raczej rodzaj uzależnienia - iluzji relacji z innymi. Być może chodzi o to, aby sobą kogoś zainteresować...

Co decyduje o tym, że kogoś nazywamy naszym bliskim?

Czy bliskość jest wtedy kiedy ktoś potrafi reagować na nas, a kiedy jest taka potrzeba to wesprze, weźmie za rękę, będzie obok? Czy bliskość jest związana z wymianą pewnych informacji i nic więcej nas nie wiąże? Próba wymiany informacji to jeszcze nie jest bliskość. Może jest to pewien rodzaj kontaktu a nie bliskość? Kontaktu, w którym będziemy wymieniać swoje poglądy, opinie. Będziemy dostarczać informacji. Bliskość jest intymnym rodzajem więzi, gdzie zaangażowana są emocje.

Czyli wychodzimy ze znajomymi na spacer, do kina a tak naprawdę może to nie być bliskość...

Jeśli już wychodzimy to znaczy, że łączy nas coś więcej niż tylko przekazanie informacji. Chcemy się spotkać, czekamy na to.

Chęć spotkania ze znajomymi jest zawsze początkiem bliskości?

Jest bardziej zaawansowanym rodzajem więzi. Ludzie mogą być nam bliscy z różnych powodów, np. przez takie same poglądy,  wartości, podobne doświadczenia. Jest jeszcze taki rodzaj bliskości jako niepowtarzalny związek, w którym ktoś jest komuś oddany, gotowy do poświęceń czasu, uwagi. To inny rodzaj bycia wzajemnie ze sobą, bardziej zaangażowany i intymny.

Bliskość nie znaczy też wyłączność dla konkretnych osób, prawda?

Gdyby bliskość miała formę zawłaszczenia drugiej osoby, czy miałaby wywoływać zazdrość, bo jesteś tylko dla mnie i dla nikogo innego, na pewno byłaby to okoliczność, która nie sprzyjałaby byciu w dobrym kontakcie. Zawsze w bliskości jest ważne, aby mieć poczucie wolności i wyboru. Jestem, ale nie dlatego, że się boję, że muszę. Jestem dlatego, bo chcę być.

A jeśli kiedyś ktoś w bliskości nas zawiódł? Kończymy wszystko, "usuwamy" wspomnienia?

Jaka musi być krzywda, jaki musi być zawód,  żeby podjąć decyzję - zrywam z nią kontakt, nigdy więcej, więź się kończy... Może jest to rzeczywiście na tyle poważne, że zawód, którego doświadczamy jest związany ze świadomym działaniem szkodzenia naszej więzi. Ale jeśli jest to jednorazowe, nie intencjonalne - i da się to wyjaśnić, zorientować jakie były przyczyny, zrozumieć. Jeśli ktoś zawodzi w obszarze intymnym - zdrada, więź, która tworzyła tę bliskość poprzez takie świadome działanie może być nieodwracalnie zniszczona. Wszystko zależy jednak od skali wydarzenia. Jeśli niewielkie wydarzenie potrafi tak zdestabilizować i potrafimy kogoś odrzucić to być może wcale bliskość nie była tak silna jak się nam wydawało. Może wymyśleliśmy sobie, że jest to ktoś dla nas ważny i my dla niego. I owszem może być to powodem rozczarowania ale też brakiem rozeznania kim dla siebie byliśmy.

Dlaczego koniecznie chcemy być blisko kogoś?

Jednym z powodów jest to, że jesteśmy istotami społecznymi, które jednak chcą być w związkach, relacjach tworzyć wspólnoty. Budujemy opierając się na tych związkach poczucie własnej wartości, lubimy być kochani, chcemy kochać.  Czasami jest tak, że bliskość jest nam potrzebna o czym już mówiliśmy, żeby się czuć bezpiecznie. Jeśli nie mamy kogoś bliskiego będziemy mieli więcej wątpliwości, będziemy niepewni tego jacy jesteśmy. Bo to w wymianie między rodzicami a dzieckiem kształtuje się obraz nas samych.

Próbować zatrzymać kogoś wbrew jego woli, tylko po to aby nie czuć się samotnym?

Jeśli jest jednostronna chęć zatrzymania kogoś, to trudno będzie kogoś zatrzymać. Pytanie jest takie: dlaczego chcemy kogoś zatrzymać przy sobie - może to rodzaj zależności? Ale w dużej mierze wynikającej z naszych lęków i niepewności. Jeśli ktoś nas opuści czy z kimś stracimy kontakt - myślimy, że nie damy sobie sami rady? Powody bycia blisko innych mogą być różne, i o nich mówiliśmy, ale podstawowym jest to, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie komfortu życia.

Pewnie zdarza się i tak, że jesteśmy z kimś ze strachu, ale trudno mówić o bliskości w takiej relacji?

Kiedy jesteśmy z kimś, a jednym z poważniejszych powodów jest strach, lęk, obawa - zaczyna być to kłopotliwe, bo trudno mówić o bliskości.  Jest to pewien rodzaj zniewolenia.

Człowiek jest stworzony do życia w relacji...

W jakimś sensie to, jacy jesteśmy, jakie mamy o sobie zdanie zależy jakie budujemy relacje od najmłodszych lat. Żeby coś o sobie wiedzieć w kontekście innych ludzi - musimy wchodzić w relacje i chcąc nie chcąc w nie wchodzimy. Nawet jeśli okaże się, że to nas rozczarowuje, nie zadowala. Ten rodzaj wymiany jaki się dzieje między ludźmi buduje wiedzę o nas samych i wiedzę o innych ludziach. Niekiedy dużo czasu musi upłynąć nim się zorientujemy , że jesteśmy w zależnej relacji. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy "uwikłani" i zależni od innych ludzi.

W czym przejawia się ta niesamodzielność?

Niesamodzielności czy bezradności doświadczamy zazwyczaj kiedy zostajemy opuszczeni. Widzimy jak bardzo jesteśmy niezaradni, jak bardzo trudno jest znaleźć nam powód aby coś zrobić,  gdzieś wyjść. Dopiero wtedy widzimy jak dużą rolę ktoś odgrywał w naszym życiu, bo np. był inspiratorem działań - nie musiałem nic poza realizacją czyichś pomysłów, bo ciągle coś mi podpowiadał. I zazwyczaj jest to bolesne doświadczenie, bo ujawnia się prawda o samym sobie, sobie niesamodzielnym.

Jak się dowiedzieć jacy jesteśmy?

Poprzez świadomą refleksję nad samym sobą, ale też dzięki umiejętności odważnego przyglądania się samemu sobie.

___
Źródło: deon.pl 
Fot.: pixabay.com/pl

Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger