O decyzji, która przed kilkunastu laty zmieniła jego życie, o wspomnieniach ze wspólnych spacerów z Ojcem Świętym, śmierci - opowiada JE. Ks. abp Mieczysław Mokrzycki - osobisty sekretarz, metropolita lwowski. Publikuję fragment wywiadu, który przeprowadziłam kilka lat temu 😊
pixabay.com/pl/
Ekscelencjo, Księże Arcybiskupie, przed kilkunastu laty poprzez decyzję Ojca Świętego Jana Pawła II zmieniło się Księdza dotychczasowe życie. Jak odebrał Ksiądz Arcybiskup tę decyzję papieża?
Trudno mi powiedzieć czym Ojciec Święty się kierował - po prostu była taka potrzeba. Zawsze miał dwóch sekretarzy, a mój poprzednik - ks. Wincenty Thu miał już 78 lat. Był Wietnamczykiem. Był po dyplomacji, ale ze względu na wiek musiał już odejść. Myślę, że los padł na Macieja (uśmiech).
Komu pierwszemu powiedział Ksiądz Arcybiskup o propozycji jaką w imieniu Ojca Świętego przedstawił Ks. Stanisław Dziwisz?
Pierwszy dowiedział się Ks. arcybiskup Marian Jaworski. Powiedziałem, że taką wiadomość przekazał mi ks. Stanisław Dziwisz - Ojciec Święty chciałby żebym przyszedł do pracy jako drugi sekretarz. Była to dl mnie trudna propozycja. Pracowałem w Watykanie dopiero kilka miesięcy. Nie byłem po dyplomacji. Było to dla mnie także wielkie zaskoczenie. Przeważnie w Sekretariacie Stanu pracują kapłani, którzy są po szkole dyplomatycznej, później jadą na placówki jako sekretarze, a następnie zostają w większości nuncjuszami. Nie byłem też odpowiednio przygotowany. Także znajomość języków nie jest przeze mnie opanowana, wystarczająco… pamiętam, że powiedziałem ks. Dziwiszowi, że chciałbym mieć czas na przemyślenie tej decyzji i porozumienie się ze swoim ordynariuszem. Myślę, że Arcybiskup o tym wiedział. Wyraził zgodę, abym mógł pełnić tę funkcję. Po zachęceniu, po dodaniu mi odwagi także przez ks. Dziwisza - który powiedział, że sobie poradzę, że będzie mi pomagał, że będzie nam się razem na pewno dobrze współpracowało - przyjąłem funkcję drugiego sekretarza.
Przez kilka lat służył Ksiądz Arcybiskup przy Ojcu Świętym, ale może jest jakieś wspomnienie, które szczególnie utkwiło Księdzu w najbardziej w pamięci?
Ojciec Święty w czasie wakacji bardzo dużo czasu przebywał w ogrodach, wśród przyrody. Wychodził do ogrodu, siadał na ławeczce gdzieś w cieniu i tam sobie pisał i czytał, ale zawsze jakiś odcinek trasy też przechodził. Pamiętam, w czasie naszego pierwszego spaceru opowiadał, że kiedy na początku przyjechał do Castel Gandolfo - gdzie jest ok. 40 hektarów ogrodu, mówił: "Schodziłem tutaj każdy zakątek, bo brakowało mi Bieszczad". W ogrodach były różne laski, krzaczki, jakieś zgliszcza, góry, wzniesienia, pagórki. Ojciec Święty zaglądał wszędzie, bo jakby ciągle brakowało mu Bieszczad, gdzie bardzo często spacerował. To było też dla mnie bardzo ważne, że Ojciec Święty tęsknił za górami. Tutaj jakby czuł się troszeczkę ograniczony przestrzenią.
Jaki był Ojciec Święty w takim codziennym życiu?
Był bardzo zdyscyplinowany. Zawsze mnie uderzało to, że nigdy pewnych spraw nie pomijał, nie uchylał się od obowiązków, które na przykład nie były obowiązkowe - np. zapraszanie gości na Mszę świętą prywatną. Mógł przecież spokojnie sobie odprawić, przeżyć Mszę św., jednak chciał, żeby każdego dnia zapraszać gości. Wiadoma sprawa, że wtedy Msza św. trochę się przedłuża. Później witał się z tymi osobami, a to przecież też zajmuje czasu. Z pewnością też jest jakiś wysiłek. Nigdy się od tego nie dyspensował. Kiedy było to możliwe zawsze to czynił. Podobnie na posiłki prywatne. Każdego dnia były audiencje oficjalne, można by powiedzieć obowiązkowe. Natomiast wiele było takich dodatkowych, z których Papież nie rezygnował mimo czasami zmęczenia czy późnej już podeszłego wieku, pewnych trudności, czy choroby. Zawsze to realizował. Nie wymigiwał się. Nie chciał sobie w niczym ulżyć, ale ciągle zachowywał ten sam rytm dnia w pracy.
Co było najtrudniejsze w tych dniach, kiedy Ojciec Święty umierał?
Dla nas, którzy byliśmy blisko i towarzyszyliśmy Ojcu Świętemu, najtrudniejsze chwile były kiedy Ojciec Święty musiał być w szpitalu, przejść operacje. Jednocześnie świadomość, że tracimy kogoś bardzo bliskiego, człowieka przez nas bardzo lubianego, człowieka bardzo dobrego. Wielkiego człowieka, człowieka bliskiego… Człowieka, który tak wiele zrobił dla Kościoła, dla całego świata. Towarzyszyła nam też jakaś niepewność, co będzie teraz, co będzie dalej… ale tam za oknami, dzięki tym tłumom ludzi na Palcu św. Piotra, co ciągle powtarzam - które towarzyszyły Ojcu Świętemu - także i nam było lżej, bo widzieliśmy, że ludzie są wierni, że są solidarni z Ojcem Świętym. Mimo swojego odchodzenia, czy cierpienia, nie jest zapomniany, nie jest zostawiony samemu sobie. Widzieliśmy, że chcą przez to Ojcu Świętemu wyrazić swoją bliskość, swoje serce, wdzięczność i to dodawało nam otuchy, siły. Cieszyliśmy się, że to wszystko, co Ojciec Święty robił podczas swego pontyfikatu zostało dobrze odczytane i nadal trwa.
Jak wyglądało pożegnanie Księdza Arcybiskupa z Ojcem Świętym?
Ojciec Święty przez te ostatnie dni był cały czas świadomy. Był wypełniany harmonogram, który miał każdego dnia był wypełniany, realizowany do ostatnich dni, do ostatnich chwil życia. Ojciec Święty nie mógł już wtedy sam czytać i modlić się . Można powiedzieć, że Ojciec Święty modlił się słuchając nas. Do Ojca Świętego przychodzili kardynałowie, biskupi, inne osoby, żeby się jeszcze z nim spotkać, pożegnać. Natomiast widzieliśmy, że powoli zaczyna jak gdyby być słabszym, nie tyle tracił świadomość, co zaczynał być słabszym. Więc tak po południu w sobotę podchodziliśmy do Ojca Świętego żegnając się i prosząc go raczej o błogosławieństwo.
Nie tyle żegnaliśmy się z Ojcem Świętym, ile po prostu mówiliśmy do Niego: "Bóg zapłać. Dziękuję Ojcu Świętemu za wszystko i proszę o błogosławieństwo". Żeby to też tak nie wyglądało, że już żegnamy się z nim, bo widzimy, że umiera, bo żadnemu człowiekowi nie można okazywać takiego gestu. Była to taka chwila ucałowania ręki Ojca Świętego i prośba tylko o błogosławieństwo.
I wtedy Ojciec Święty spojrzał na Księdza Arcybiskupa?
Tak, Ojciec Święty był świadomy i cały czas patrzył. Ręką udzielał błogosławieństwa. Oczywiście w sercu był jakiś żal, chwila trudna, ale staraliśmy się tego nie okazywać zewnętrznie.
Czyli pożegnanie było już w godzinach popołudniowych?
Tak, około 16.00.
Czy trwanie przy Ojcu Świętym w ostatnich godzinach ziemskiego życia wprowadziło coś nowego w rozumienie śmierci?
Ojciec Święty poprzez swoje życie pokazał nam jaki może być moment naszej śmierci. Jeśli nasze życie jest zgodne z wiarą, z normami chrześcijańskimi, jeśli jesteśmy ludźmi blisko Pana Boga, ludźmi praktykującymi, wierzącymi, to nasze umieranie jest wtedy pogodne. Jest faktycznie oczekiwaniem na przejście, na spotkanie z Bogiem. Czyli nie mamy jakiegoś lęku, trwogi. Jest to pełne zawierzenie, a jednocześnie tęsknota. Przejście do tego, czego oczekujemy, czego uczy nas wiara. Nasze życie to nie tylko to ziemskie życie, na którym się wszystko kończy. Przechodzimy tam, na co czekaliśmy.
Nie było żalu do Pana Boga?
Długie życie i ciągle pogarszający się stan zdrowia Ojca Świętego przygotowywał nas na tę chwilę. Myślę, że i samego Ojca Świętego też na tę chwilę przygotowywało życie i to długie cierpienie. Trochę było nam smutno, że tracimy bliską osobę. Wiedzieliśmy, że pójdzie do Pana Boga, którego tak bardzo kochał i któremu służył.