czwartek, 30 czerwca 2022
Dlaczego się spowiadamy?
środa, 29 czerwca 2022
wtorek, 28 czerwca 2022
Letni klimat w mieszkaniu
poniedziałek, 27 czerwca 2022
niedziela, 26 czerwca 2022
[KOMENTARZ] Jak właściwie rozeznawać?
Kiedy nie mamy stałego kontaktu ze źródłami Objawienia i karmimy wiarę jakimiś ludzkimi interpretacjami, możemy niechcący odciąć się od Prawdy, żyć we własnej "bańce informacyjnej" i rozpowszechniać błędy wiary. Czym więc się karmić i jak odróżniać to co boskie od błędnych ludzkich dodatków?
CO BÓG POWIEDZIAŁ I CZEGO NIE POWIEDZIAŁ
W kolejnej nauce Kazania na Górze Jezus przytacza powszechnie krążącą opinię dotyczącą przykazania miłości. Ewangelista Mateusz przytacza ją w następujący sposób: "Słyszeliście, że powiedziano: „Będziesz miłował swego bliźniego”, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził". Okazuje się, że tylko połowa tego zdania jest prawdziwa. Owszem, Bóg powiedział, że mamy miłować bliźniego (Kpł 19, 8b), lecz drugiej części próżno szukać w Starym Testamencie, bo Bóg nic takiego nie powiedział. To sami ludzie wyciągnęli sobie ten niepoprawny wniosek, że skoro mamy miłować bliźniego, to nie jesteśmy już zobowiązani do miłowania nieprzyjaciela. Tak po prostu jest łatwiej i wygodniej, lecz nie jest to zgodne z wolą Boga. Dlatego Jezus musiał wyprostować tę niewłaściwą interpretację, zawyżając jednocześnie poprzeczkę miłości.
DZIŚ WCIĄŻ MAMY TO SAMO
Tak naprawdę niewiele zmieniło się od czasów Jezusa gdy chodzi o nadawanie boskich atrybutów naszym ludzkim i błędnym interpretacjom. Wystarczy rozejrzeć się tylko po Internecie i znajdziemy tam całą masę PRYWATNYCH opinii wielu osób, tak świeckich jak i duchownych, dotyczących np. sposobu przyjmowania Komunii świętej czy szczepionek, podczas gdy Kościół JEDNOZNACZNIE naucza inaczej.
I komu tu wierzyć? - zapytalibyśmy. Przecież ci ludzie nauczają radykalniej niż oficjalne nauczanie Kościoła. Ba... nawet ponoć jakieś cuda się dokonują przez ich ręce i diabeł wyje, gdy się modlą. To pewnie oni mają rację, a nie Kościół, który - wygląda na to, że nie przestrzega już nauki Jezusa i poszedł na tyle ustępstw ze światem? Czyżby?
JAK WŁAŚCIWIE ROZEZNAWAĆ?
Pytanie o to komu wierzyć i kto ma prawdę, to tak naprawdę pytanie o naszą wiarę w Kościół, a konkretniej mówiąc - Urząd Nauczycielski Kościoła, który jest depozytariuszem, strażnikiem i jedynym interpretatorem prawd wiary. Albo wierzymy, że w sprawach wiary i moralności Kościół jest bezpośrednim kontynuatorem misji Jezusa, albo - będziemy prawdy wiary dostosowywali pod siebie, nasze gusta i naszą wygodę. To w zasadzie nic nowego pod słońcem, bo nosimy w sobie konsekwencje grzechu pierworodnego, przez który stale borykamy się z brakiem zaufania do Boga i naszą pychą. Dlatego najlepszym lekarstwem na te obydwie przypadłości jest ZAUFANIE Kościołowi i POKORNE PODPORZĄDKOWANIE się temu, co naucza, nawet jeśli mi to nie odpowiada. Nikt jeszcze nie wyszedł na tym źle, a wręcz odwrotnie - właśnie tak się rodzili najwięksi święci.
Oprócz pokory i zaufania do Kościoła oraz umiejętności rozeznawania duchów wg św. Ignacego, warto zwrócić uwagę na teologię i używanie rozumu w wierze. Kościół na przestrzeni wieków wypracował wiele kryteriów jak odróżnić coś co faktycznie pochodzi od Boga, od tego co jest ludzkim lub wręcz diabelskim dodatkiem do wiary. Jedną z wielu takich metod jest hierarchia prawd wiary, gdzie oficjalne nauczanie Kościoła zajmuje o wiele wyższe miejsce nawet wobec przeróżnych objawień. A same objawienia też rozeznaje i zatwierdza Kościół, posługując się kryteriami podanymi w dokumencie "Normy postępowania w rozeznawaniu domniemanych objawień i przesłań", gdzie aby poddać jakieś objawienie/pogląd pod rozeznanie, niejako "na dzień dobry" musi być ono m.in.: bez błędów doktrynalnych, zgodne ze zdrowym rozsądkiem, wykluczające choroby i zaburzenia psychiczne danej osoby, bez poważnych czynów niemoralnych tej osoby (jak np. suspensa - zakaz sprawowania czynności kapłańskich) i bez dążenia do zysku (również w sferze psychicznej - karmiąc swoją niedojrzałość czy braki poważania).
Zastanów się więc, czym najbardziej karmisz się w swoim życiu duchowym: zdrowym i czystym pokarmem (m.in. Słowo Boże i oficjalne Nauczanie Kościoła), czy też pokarmami drugorzędnymi i niekoniecznymi (np. objawienia), bądź też pokarmami, w których ludzkie interpretacje (najczęściej błędne i diabelskiego pochodzenia) zostały pomieszane i postawione na równi ze Słowem samego Boga.
- Ks. Piotr Spyra
sobota, 25 czerwca 2022
PRIME Orchestra z Charkowa
Od koncertu PRIME Orchestra minęło już dużo czasu, dlatego mogliby już znowu u nas zagrać 😎 Шановні друзі, запрошуємо до Варшави! 💙💛
Na scenie przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie 5 maja wybrzmiał Hymn Ukrainy. PRIME Orchestra z Charkowa dała w stolicy niesamowite show. Zanim przyjechali do Warszawy to wystąpili też w Katowicach. Muzycy są szczęśliwi, że mogli wystąpić w naszym kraju, chociaż - jak mówią - podczas koncertu w Warszawie towarzyszyło im ogromne wzruszenie.
PRIME Orchestra została założona w 2014 roku, przez trzech producentów. Zagrała ponad 600 koncertów. Gra muzykę rockową, popową, elektroniczną, w orkiestrowych aranżacjach, wykorzystując unikatowe opracowania i własny schemat muzyków siedzących i brzmiących, co daje niepowtarzalne i czyste brzmienie. - Koncert PRIME Orchestry to jest tylko muzyka, ale także wspaniały pokaż światła, tańca, efektów specjalnych interakcji z publicznością - mówi Aleksiej Chorolski, jeden z założycieli PRIME Orchestra. W ramach trasy koncertowej po Europie muzycy grają charytatywne koncerty na rzecz Ukrainy.
Zanim zrodził się ten pomysł, wielu artystów PRIME Orchestra było wolontariuszami. Podczas niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebowali, postanowili, że mogą zrobić coś więcej – wpadli na pomysł trasy koncertowej, dzięki której wesprą swoją Ojczyznę. – Zaczęliśmy dowiadywać się o możliwości wyjazdu z Ukrainy, gromadzić orkiestrę i sprzęt. Pisaliśmy listy z wezwaniami o pomoc, a około miesiąca później zdaliśmy sobie sprawę, że możemy zrobić wszystko. Będą z tego korzyści – to najważniejsze – mówi Yuri Rybalka, reżyser PRIME Orchestra.
– Trasa koncertowa mogła się odbyć dzięki staraniom administracji orkiestry, Ministerstwa Kultury Ukrainy i chęci muzyków – mówi Andrej Kudinov, solista i wokalista. – Dla muzyków instrumenty są ich bronią. Dlatego nie bylibyśmy w stanie w takim momencie stać z boku – dodaje Kateryna Stronska, skrzypaczka. - Do rozpoczęcia wojny żyliśmy szczęśliwym życiem. Było dużo planów, ale… były próby, trasy koncertowe i było zadowolenie z tego, co robimy - mówi Anastasia Popova, altowiolistka. - Trasa koncertowa miała się rozpocząć 4 marca, ale… Jestem wdzięczna naszym liderom: Maximowi Maksimenko, Jurijowi Rybalko, Aleksiejowi Chorolskiemu za to, że w tym trudnym czasie nie przestali w nas wierzyć i to dzięki nim mamy trasę po całej Europie - mówi Anna Łytwyn, koncertmistrz zespołu wiolonczelowego.
W dniu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Yuri był w pociągu do Lwowa. – Jechałem na duży event, żeby zareklamować PRIME Orchestra. Byłem około tysiąca kilometrów od Charkowa. I było mi trudno uwierzyć, że wojna to już nie tylko duch rosyjskich propagandystów i musimy działać natychmiast – dodaje. W Charkowie została jego rodzina. Najpierw mieszkał przez kilka dni w hotelu we Lwowie, który został zarezerwowany na czas eventu, a później w małym mieszkaniu znajomego. – Część mojej rodziny ewakuowała się do Polski, część – została w domu w Charkowie, ale jesteśmy w stałym kontakcie – opowiada. W kontakcie z połową rodziny, która została pod Mariupolem jest też Kateryna. – Ponad trzy tygodnie nie wiedzieliśmy, co się z nimi dzieje. Teraz wszystko jest dobrze – mówi.
Anastasia, przez pierwszy tydzień wojny mieszkała w Charkowie. – Obudziliśmy się od wybuchu. Była panika. Nie mogliśmy uwierzyć, że to się dzieje w XXI wieku – wspomina. Od wystrzałów obudził się też Anton Iwaszczenko, wokalista. – Byłem w mieście z rodziną od początku wojny. Nikt nie chciał wyjeżdżać, ale ostrzał oraz bombardowania z samolotów były bardzo mocne i ciągle nam mówiono, że powinniśmy opuścić miasto. Zdecydowaliśmy, że dopóki nasz dom stoi to zostaniemy. Wyjechałem dopiero 26 kwietnia – mówi. Część jego rodziny została w Charkowie. – Ci, którzy mieszkali bliżej granicy, teraz przebywają na tymczasowo okupowanych terytoriach. Mamy kontakt, ale rzadko – dodaje. Pierwszego dnia ataku poszli kupić jedzenie i wodę, bo nie wiedzieli co będzie dalej. – Cały czas byliśmy w schronie, w budynku obok naszego mieszkania. Był bardzo stary, było zimno i ciemno. Schroniło się tam wielu ludzi – wspomina. – W drugi dzień wojny Rosjanie zaczęli mocno bombardować naszą dzielnicę. Jak się później okazało, było to piętnaście bomb, każda o masie 500 kg. Dwie trafiły w budynek koło nas. Dużo osób zginęło. Razem z ojcem pobiegliśmy tam i pierwszy raz w życiu zobaczyłem czym jest wojna. Ogień, dym, krew, zwłoki... Trudno to wyrazić słowami – dodaje przez łzy.
Poza Charkowem w dniu rozpoczęcia wojny była Anna. – Miałam szczęście, że 20 lutego wyjechałam w odwiedziny do rodziny w innym mieście, i nie mogłam już wrócić. Od 2011 roku mieszkałam w Charkowie, to jest mój dom – mówi.
Charkowa nie chciała też opuszczać Katerina. – Nikt nie chciał wyjeżdżać, ale z każdym dniem miasto było coraz mocniej bombardowane. Decyzja o wyjeździe była spontaniczna. Zrozumiałam, że nie pomogę, jeśli będę siedzieć w schronie. Było mi smutno też z tego powodu, że nie zabrałam ze sobą skrzypiec – wspomina. Ludzi dobrej woli nie brakowało, dlatego dzięki wolontariuszom, skrzypce powróciły do jej rąk.
– Najtrudniej było sobie uświadomić, że życie już nie będzie takie samo. W jednaj chwili naród stał się jednością i ma wspólny cel – mówi Anastasia. Anna często wraca do pierwszych dni swojej działalności wolontariackiej i przez łzy wspomina tamte chwile. – Na początku było ciężko uwierzyć, że rozpoczęła się wojna, a później była potrzeba, by pomagać. Ta pomoc była bardzo różna, od informacji w portalach społecznościowych po opiekę nad ludźmi starszymi, które miały trudność z poruszaniem się i samodzielnie nie mogły opuścić domu – mówi.
W czasie wojny życie kulturalne na Ukrainie zmieniło się, ale nie przestało istnieć.– Niemal każdy, kto przed wojną zajmował się kulturą, teraz angażuje się w pomoc na wszelkie możliwe sposoby – mówi Yuri. Trudno myśleć o występach takich z prawdziwego zdarzenia, kiedy na miasta spadają bomby, a alarmy przeciwlotnicze wyją po kilka godzin. – Czasami odbywają się w metrze, w schronie. Są też koncerty w mediach społecznościowych – dodaje. – Życie kulturalne było, jest i będzie. Kultura ukraińska nadal rozwija i gloryfikuje naszą ojczyznę – dodaje Anastasia. – Nasi ludzie są niezniszczalni! Wydaje mi się, że wszyscy twórczy ludzie Ukrainy starają się pomóc naszym żołnierzom. Oni będą nas chronić, a my będziemy dla nich pracować – mówi Anna.
Mówi się, że „muzyka to lek na całe zło”. Tego samego zdania jest ukraińska altowiolistka. – Myślę, że muzyka leczy i inspiruje. Najlepszym dowodem jest reakcja publiczności, która przychodzi nas wspierać. Przyjemność, która przechodzi przez łzy... Czuję satysfakcję, kiedy ludzie śpiewają wspólnie z nami hymn i ukraińskie piosenki – mówi Anastasia.
Swoich emocji po koncercie w Warszawie nie ukrywa też Anton. – Wzruszył mnie widok ukraińskiej flagi i to, że na występ przyszło tak dużo Ukraińców. W pewnym momencie mało się nie popłakałem, kiedy zaczęliśmy śpiewać hymn. Dawno już nie czułem takiej energii – mówi. - Zobaczyć flagi Ukrainy we wszystkich zakątkach Europy, poczuć wsparcie całego świata, to niesamowite - dodaje Andrej.
Anton wspomina, że po powrocie z trasy koncertowej w Hiszpanii i Portugalii, na początku lutego, wydawało się, że po pandemii życie wraca na właściwe tory. – Przed wojną miałem inne priorytety, było dużo koncertów. U nas żartujemy, że 24 lutego skoczył się jeden wirus, ale zaczął się drugi – mówi. Jest jednak przekonany, że drugiego „wirusa” uda się pokonać.
Dziękuję Aleksiejowi Chorolskiemu za pomoc w przygotowaniu reportażu.
___
Źródło: Tygodnik Idziemy
piątek, 24 czerwca 2022
Na pomoc Ukrainie
Na pomoc Ukrainie - pod takim tytułem jest opublikowany mój artykuł we "Wiadomościach Parafialnych Parafii Wszystkich Świętych". Egzemplarze są dostępne w naszej świątyni. W czwarty miesiąc od rozpoczęcia wojny - publikuję treść artykułu...
Od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę wielu z nas - z potrzeby serca - poszło do Punktów Informacyjnych, aby pomagać. Jedni przynosili odzież, inni – artykuły spożywcze, a jeszcze inni – często w środku nocy – przychodzili by zgłosić, że są gotowi zawieźć tych, którzy w dalszą podróż jadą z Dworca Wschodniego czy Zachodniego. Nie brakowało i takich, którzy byli gotowi przyjąć ukraińską rodzinę pod swój dach. Także i w naszej parafii są rodziny, które wyraziły chęć pomocy poprzez udostępnienie swojego mieszkania.
Zwłaszcza w pierwszych dniach wojny wszystkim, którzy bezpośrednio byli zaangażowani w pomoc dla naszych Przyjaciół z Ukrainy towarzyszyło uczucie niezrozumienia i bezsilności. Często – zarówno na twarzach wolontariuszy jak i uchodźców – były widoczne łzy, ogromny smutek i żal. A w oczach pytanie: Co teraz? Co będzie dalej? Może nikt nie pytał wprost, ale z pewnością nie jeden zadawał sobie wtedy pytanie: Gdzie jest Bóg? Dlaczego pozwala na tę wielką tragedię?
- Przypomnijcie sobie jedenasty września 2001 roku, gdy zło próbowało obrócić w perzynę wasze miasta, kiedy niewinni ludzie zostali zaatakowani z powietrza. Nie byliście w stanie temu zapobiec. Nasz kraj dzień w dzień doświadcza tego samego, teraz, co noc, od trzech tygodni – mówił Zełenski i apelował o zamknięcie nieba nad Ukrainą. Czy prosimy o zbyt wiele? – pytał. (Fragment z przemówienia do Kongresu USA, Zełenski, Biografia; W. Rogacin; s.294).
Czy da się pocieszyć ludzi, którzy w wieku siedemdziesięciu kilku lat uciekają przed wojną z własnego domu, nad którym lecą rakiety, a na który pracowali latami? Co powiedzieć? Setki, tysiące ludzi, którzy do naszego kraju uciekali przed wojną, chcą żyć. Do 24 lutego tak jak i my – każdy z nich miał swoje życie, też mieli jakieś plany, jakieś marzenia. I nagle, z dnia na dzień, decyzja o rozpoczęciu wojny przez zbrodniarza wojennego, który nie liczy się z ludzkim istnieniem, przerwała niejako ich życie. Najczęściej w pośpiechu musieli spakować do torby najpotrzebniejsze rzeczy i uciekać w nieznane. Często, w prywatnej rozmowie z wolontariuszami mówili, że nawet nie brali walizki, bo było tak dużo ludzi a walizka zajmowałaby więcej miejsca. Na początku marca Dworzec Zachodni przeżywał prawdziwe oblężenie. Widok tych biednych, starszych ludzi, którzy zasłużyli na spokojne i szczęśliwie życie – sprawiał, że serce pękało na kawałeczki, i nie dało się ukryć łez.
Środek nocy, na krześle zasnął starszy pan. Przed nim dwie czy trzy reklamówki. Czy naprawdę zasłużył na takie życie!? Ból, ogromny ból i ogromne cierpienie, wokół którego nie dało się przejść obojętnie i bez emocji. Kolejna noc, i kolejne cierpienie i płacz z bezsilności. Bo co powiedzieć dziecku, które przychodzi w środku nocy, bo nie może spać, a na pytanie: Gdzie Twoja mama odpowiada: Śpi z braciszkiem? Wzięłam koc, otuliłam tę dziewczynkę, ale chciała się położyć. Nie wiem jak to zrobiła, ale wzięła pod głowę plecak, który dla mnie wydawał się ciężki, i położyła na nim swoją malutką główkę. Otuliłam ją jeszcze raz kocem, i powiedziała, że będzie spać. Kilka chwil później szłam obok nich, ale dziewczynka leżała przytulona do swojej mamy... Tamta noc była dla mnie najtrudniejszą ze wszystkich nocy.
Ci ludzie, którzy przyjeżdżali do Warszawy – poza tym, że byli bardzo skromni, byli niesamowicie wdzięczni. Za wszystko. I bez względu na wiek czy to młodzi, czy starsi – najczęściej nie mieli żadnych próśb. Na pytania wolontariuszy: Czego potrzeba? Odpowiadali: Niczego. Niczego nie potrzebowali ludzie, którzy z jedną reklamówką bądź plecakiem, a często jeszcze szli po kilka, a nawet kilkadziesiąt kilometrów do granicy, w deszczu, śniegu – nie potrzebowali niczego... Aż trudno uwierzyć! Wolontariusze, którzy po kilkanaście godzin na dobę służyli pomocą najbardziej potrzebującym, nikogo nie zostawiali bez pomocy. Każdy mógł liczyć na kawę, herbatę, ciepły posiłek czy kanapki na dalszą podróż. Oprócz tego oczywiście nasi Przyjaciele z Ukrainy mogli liczyć na pomoc w kupienia biletu czy sprawdzeniu rozkładu jazdy.
Były też takie sytuacje, że ci, którzy zatrzymywali się w Punkcie Informacyjnym czy na Dworcach, pytali wolontariuszy: Mogę cię przytulić? To, co rzeczywiście ściskało za serce i poruszało – niesamowita wdzięczność za wszystko. Czasami zdarzało się i tak, że między wolontariuszami a uchodźcami nawiązywały się relacje, które trwają do dziś. – Najpiękniejsze i najmilsze chwile jakich doświadczają wolontariusze to właśnie te związane z relacjami. Widok łez szczęścia, wdzięczności, możliwości pomocy innym i całego czynienia dobra ma niezwykłą wartość – mówi Bartosz Niewiadomy. Część z tych, którzy przyjechali do Warszawy – zostało w naszym mieście, mieszkają m.in. na Wołoskiej 7, skąd do centrum jest blisko. Całego świata nie zbawimy, ale z zaprzyjaźnioną rodziną możemy wyjść na kawę czy spacer. Jeśli robimy coś dobrego to robimy to przede wszystkim dla siebie, bo dobro powraca zawsze.
Czasami w tramwaju czy autobusie możemy podarować zabawkę dziecku, które również za przyczyną zbrodniarza wojennego nie ma dzieciństwa, a na pewno nie jest ono tak szczęśliwe jak powinno być w pierwszych latach życia. Wystarczy też zobaczyć na prace plastyczne dzieci, które zostały na dworcach. Czołg, broń i rakiety – często spotykane obrazy...
Wojna jest blisko nas, ale nie oznacza to, że mamy cały czas płakać z bezsilności. Musimy pamiętać o sobie. Każdy pomaga jak może. Wolontariusze, którzy szczególnie w pierwszych dniach wojny poświęcili całe swoje życie na pomoc innym, często po kilkunastu dobach pracy na wysokich obrotach – musieli zrobić sobie kilka dni przerwy, bo byli wyczerpani. Czy mamy prawo mieć wyrzuty sumienia? Czy powinniśmy odmawiać sobie wyjazdu na wakacje? – Działania na rzecz potrzebujących są dobrowolne, ale dla tamtych ludzi było to jedyne, co dostali. Mamy prawo poczuć się bezsilni, smutni czy przygnębieni tym, co widzimy. Wyrzuty sumienia to zjawisko naturalne, chcemy jak najlepiej pomóc, ale mamy swoje osobiste ograniczenia chociażby finansowe czy czasowe – mówi Bartosz Niewiadomy. Psycholog zaznacza, że również po jakimś czasie może pojawić się niechęć związana z niesieniem dalszej pomocy. – Podczas każdej charytatywnej działalności kiedy przedłuża się ona w czasie, może nastąpić poczucie bezsilności, zmęczenia, braku widocznych efektów oraz różnych przeciwności losu. Początkowy zryw pomocy może czasem słabnąć, i jest to naturalne. Nie zapominajmy, że my także mamy, mimo chęci pomocy – swoje życie i sprawy, o które musimy dbać – przypomina psycholog.
Z doświadczenia wolontariuszy i wolontariuszek, którzy byli w Punkcie Informacyjnym w Pałacu Kultury i Nauki wynika, że czasami ważniejsze od posiłku było to, że ktoś z nimi porozmawiał, poświęcił swój czas, otarł łzy... – Praca wolontariuszy to przede wszystkim wielka empatia, humanizm w najczystszej i wielkiej postaci. To dobrowolne dawanie siebie dla innych – swojego serca, wsparcia, czasu i energii, bez własnych korzyści materialnych. Wszyscy obserwujemy od początku wojny ten wyjątkowy ogrom natychmiastowej pomocy naszych rodaków. Polacy zjednoczyli się w niezwykły sposób, chcąc pomagać ukraińskim sąsiadom. Tysiące Polaków ruszyło do indywidualnej pomocy. To naprawa nas nadzieją nad wygraną dobra ze złem – mówi Bartosz Niewiadomy. W dniu 5 maja odbył się koncert dla wolontariuszy i wszystkich ludzi dobrej woli. Na scenie przed Pałacem Kultury i Nauki wystąpiła PRIME Orchestra z Charkowa. Artyści również wyrazili swoją wdzięczność wszystkim, którzy pomagają.
Bez wątpienia, od 24 lutego i nasze priorytety się zmieniły. Nie wszyscy mamy taką możliwość, by pod swój dach przyjąć rodzinę z Ukrainy, ale jak napisałam – dobro powraca zawsze. W naszej parafii są kosze. Nie stoją tam przypadkiem. Można w nich składać rzeczy, które będą przekazane naszym wschodnim sąsiadom. Najbardziej potrzebne są środki higieny osobistej, środki czystości. Można przynosić również produkty spożywcze, które mają długą datę ważności. Razem możemy wszystko!
Módlmy się, Kochani, o pokój dla Ukrainy i o opamiętanie dla morderców.
czwartek, 23 czerwca 2022
Naucz się...
Naucz się ku*wa odróżniać ludzi wartościowych od tych, którzy nie są warci nawet cienia uwagi. Zrozum i doceniaj, że osoby, które dobrze Ci życzą zawsze powiedzą prawdę prosto w oczy, nawet brutalną prawdę, a nie będą napie*dalać na Ciebie za plecami. To oni podadzą Ci rękę tam, gdzie nikt inny tej ręki nie podaje. Pomogą wstać kiedy inni będą Cię omijać. Oni będą wstać milczeniu robić, kiedy inni będą krzyczeć i siedzieć na pupach.
O wartości człowieka świadczą proste słowa i odważne czyny. I myślę, że teraz wielu z nas przekonuje się kto jest kim.
___
Źródło: Nawrocki/Świat jego oczami
środa, 22 czerwca 2022
Uskrzydlające Spotkanie
Każda z nas przyszła do ambasady w tej samej sprawie - odebrać paszport. Już na samym początku jedna z kobiet, które pracują w ambasadzie powiedziała, że z nią najlepiej rozmawiać po ukraińsku albo po angielsku. Kiedy wiedziałam co i jak, stanęłam w kolejce i siłą rzeczy słyszałam rozmowę kobiet, które stały za mną. Byłam ciekawa kiedy przyjechały, jaki jest ich zawód i gdzie jest ich rodzina... Chwilkę rozmawiałyśmy, i przyszła moja kolej...
W międzyczasie wyszłam po wodę, a kiedy wróciłam do biura to przy biurku stała starsza pani. Widziałam, że nie czuje się najlepiej. Szybciutko ogarnełyśmy dla pani krzesełko, przykucnęłam do niej i zaczęłyśmy rozmawiać. Po chwili zauważyłam łzy na twarzy starszej pani... Powiedziałam jej, że modlę się o pokój dla Ukrainy i całego świata. Odpowiedziała, że ona też się modli. Wtedy dałam jej obrazek z wizerunkiem Matki Bożej. I tak się pożegnałyśmy...
Kilka chwil później zaczęłam rozmawiać z innymi dziewczynami, które również uciekły przed wojną do naszego kraju. W końcu - baaardzo spontanicznie - wybrałyśmy się na kawę. Podziwiam te wszystkie niezykle odważne i silne kobiety, które znalazły się w naszym kraju, znalazły pracę i tutaj układają sobie życie - choć jeszcze do 24 lutego żyli swoim szczęśliwym życiem, w którym nie brakowało planów, marzeń... Rozmawiałyśmy przez kilka godzin, i było to piękne, uskrzydlające spotkanie.
Jestem wdzięczna za te piękne spotkania i inspirujące rozmowy... 💙💛
Niech Bóg da pokój Ukrainie... 🙏
wtorek, 21 czerwca 2022
Niebieski rządzi
Nawet jakoś nie zwracałam na to uwagi, ale za każdym razem kiedy byłam ubrana w uroczym błękitnym kompleciku czy niebieskim garniturze - słyszałam komplementy. To też ciekawe, bo najpierw spodobał mi się garnitur w kolorze liliowym, i byłam przekonana, że taki właśnie zamówiłam, a jak otworzyłam przesyłkę - zobaczyłam niebieski. Miła zamiana 💙
Tak dużo usłyszałam komplementów i miłych slow - również od kobiet, a nawet - jakiś czas temu kiedy kupowałam kwiaty, podeszła do mnie na ulicy kobieta i powiedziała, że tak pięknie wyglądam, że chciałaby się dowiedzieć gdzie kupiłam sukienkę 💙
To jest właśnie to - nie wstydźmy się wyrażać swojej kobiecości, bądźmy dumne z tego, że Pan Bóg stworzył nas jako kobiety. To niesamowite, ile mamy w sobie siły. Zdaję sobie sprawę też i z tego, że dziś może to właśnie nie być w modzie, by chodzić na co dzień w sukienkach, w makijażu... bo w końcu nikt nie powiedział, że każda kobieta ma chodzić w sukienkach, dbać o siebie, i być dumna z tego, że jest kobietą. Warto chyba odkrywać każdego dnia piękno, które w nas jest - w końcu nie da się dać innym tego, czego nie ma się w sobie.
Komplet w stylu boho zachwyca nie tylko mnie - co jest oczywiście zrozumiałe, bo jest przepiękny, delikatny i tak bardzo kobiecy... Ponadto, top możemy nosić do spodni ☺ ale jednak asymetryczna spódnica jest tak urocza, że trudno z niej zrezygnować. Komplecik dostępny jest tutaj 👈💙
I oczywiście garnitur - doskonały wybór na niedzielny spacer, spotkanie... Wygodny, ładny i sprawia, że czujemy się jeszcze bardziej pewne siebie.
Garnitur - nie tylko w kolorze niebieskim - dostępny tutaj 👈💙
poniedziałek, 20 czerwca 2022
Ucieczka z KL. Auschwitz
Osiemdziesiat lat temu, w dniu 20 czerwca 1942 roku Kazimierz Piechowski wraz z trzema innymi więźniami uciekli z obozu koncentracyjnego KL Auschwitz - w mundurach SS i z bronią. Ogromny miałam zaszczyt przyjaźnić się z Panem Kazimierzem - spotykaliśmy się przy różnych okazjach. W rocznicę tej niezwykłej, brawurowej ucieczki przypominam jeden z naszych wywiadów sprzed kilku lat...
Przywieziono Pana do Auschwitz na początku istnienia obozu, w jednym z pierwszych transportów. Jak wyglądało życie każdego dnia?
Na każdy dzień składała się przede wszystkim praca. Najgorsza była praca pod gołym niebem. Ciężka praca w mrozie, deszczu, śniegu, w błocie. To wszystko sprawiało, że człowiek z wolna tracił siły. Kiedy przy mnie nie było kapo ani esesmana, pozorowałem robotę i odpoczywałem, a gdy był blisko, udawałem, że rwę się do pracy. Ale jeśli ktoś tyrał, bo od niego tego żądali, to wtedy takiego przywoziliśmy na taczce martwego. Były przypadki, że więzień wiózł taczką kamienie i chciał wyprostować plecy. Gdy zauważył to esesman, zawołał: „Daj mi swoją czapkę”. Więzień zdjął z głowy czapkę i dał esesmanowi. Wiedział, że od tej chwili liczą się sekundy jego życia. Esesman rzucał czapkę daleko, poza obręb pracy, i kazał przynieść ją więźniowi. Więzień szedł krok za krokiem i czekał, kiedy padnie strzał. Strzał padał, a esesman dostawał trzy dni urlopu za uniemożliwienie ucieczki.
Kiedy narodził się pomysł zorganizowania ucieczki z KL Auschwitz?
W garażach i warsztatach pracował Ukrainiec, Gienek Bendera. Zaprzyjaźniłem się z nim. Któregoś dnia oświadczył mi, że jest na liście do gazu albo na rozwałkę. Informację tę otrzymał od więźnia, który pracował w „Politische Abteilung” (obozowe gestapo). „Kazek, czy można by stąd uciec?” — zapytał. On był złotą rączką od mechaniki samochodowej, jego tam nawet na swój sposób szanowali. A kiedy jakiś samochód wyremontował, to pozwalali mu w celu sprawdzenia objechać tym wozem obozowe uliczki. Powiedziałem wtedy: „Gienek, to niemożliwe. Przecież stąd, z centralnego obozu, nikt jeszcze nie uciekł. Nie możemy wsiąść do samochodu w pasiakach i wyjechać stąd”. Gienek nadal uporczywie wracał do tego tematu, dlatego postanowiłem zastanowić się, czy z tych zamiarów, że możemy mieć samochód, można stworzyć realny plan ucieczki.
Jak to wszystko się zaczęło?
Po jakimś czasie kierownik parteru Zucker wysłał mnie na drugie piętro po puste kartony. Zauważyłem drzwi z napisem „Bekleidungskammer”. Bekleidung to znaczy odzież, a odzież u esesmanów to przecież mundury. Wpadałem na drugie piętro, ale drzwi były zamknięte. Raz jednak były lekko uchylone. Niedługo myślałem, wszedłem i bez namysłu powiedziałem do esesmana, który tam był: „Panie sierżancie, ma pan zejść do głównego biura”. Nikt go tam nie wzywał, ale musiałem coś mu powiedzieć, a tylko to wpadło mi do głowy. On zeskoczył z ławeczki, na której stał i porządkował coś na półkach, i zaczął mnie kopać, bić, aż się przewróciłem... Ale ja w tym czasie zobaczyłem już wszystko, były tam mundury, buty, broń, amunicja, granaty, hełmy. Dosłownie wszystko.
Jedyna brama, przez którą można było wyjść poza obóz centralny, to brama „Arbeit macht frei”. Jakim sposobem udało się Wam przejść przez tę bramę?
Myślałem prawie całą noc i nie mogłem nic wymyślić, aż wreszcie... przecież to takie proste. Trzeba przejść przez bramę „Arbeit macht frei” jako fałszywe „Rollwagenkommando”. Wtedy nie uciekamy ani z bloku, ani z komanda. W ten sposób mogliśmy opuścić obóz centralny oraz zabezpieczyć więźniów przed konsekwencjami naszej ucieczki. Do połowy 1942 r. Niemcy przestrzegali więźniów każdego transportu: „Stąd ucieczki nie ma. Tu należy pracować i tylko pracować. A jeśli już komuś taka głupota przyjdzie do głowy, to niech wie, że jeżeli ucieknie z bloku, to dziesięciu z tego bloku pójdzie na śmierć, a w przypadku ucieczki z komanda pracy, zginie dziesięciu z tego komanda”. Jeśli nas wypuszczą, to znaczy, że wypuścili fałszywe komando, które nie wróciło.
Aby przejść przez bramę, trzeba było czterech osób, do najmniejszej rolwagi. W jaki sposób dobraliście jeszcze dwóch więźniów?
Byliśmy z Gienkiem, ale trzeba było pomyśleć, żeby stworzyć czwórkę. Łatwo było Gienkowi zwerbować Józka Lemparta, z którym pracował. On był pewny, to był ksiądz. Zaproponowałem Staszkowi Jasterowi, harcerzowi. I on się zgodził. Mieliśmy więc już zmontowaną czwórkę.
Dlaczego wybraliście 20 czerwca 1942 r. na dzień ucieczki?
Uciekać mogliśmy tylko jeden dzień w tygodniu, w sobotę. Dlatego, że tego dnia pracowaliśmy tylko do południa. Esesmani zamykali magazyn i wyjeżdżali do swoich domów. A 20 czerwca 1942 r. była sobota.
Nie zakładał Pan, że może się nie udać? Jak rozpoczęła się ucieczka?
Oczywiście, postanowiliśmy, że w przypadku kiedy się nie uda na terenie obozu, likwidujemy samych siebie. Przed ucieczką spotkaliśmy się na strychu niedokończonego bloku, by sprawdzić, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Gienek zaproponował parę minut przerwy, aby się myślami połączyć z rodziną. Wierzyliśmy, że się uda. Wyszliśmy z bloku, wzięliśmy wóz stojący za kuchnią. Na wozie jakieś obierki kartoflane, zmięte kartony. Pojechaliśmy pod bramę „Arbeit macht frei”. Zameldowałem wyjście. Każde komando było zapisane w księdze. Nasze jest fałszywe. Zajrzy esesman do księgi czy nie zajrzy... Wierzymy, mocno wierzymy, że nie zajrzy... I tak było. „Ab” — powiedział. Jedziemy... Pierwszy krok do wolności za nami, ale nie ostatni...
Przebieraliście się w magazynie „Bekleidungskammer”. Jak dalej wyglądała ucieczka?
Szybko zakładaliśmy wszystko, co należało włożyć, na końcu mundury. W mundurach, w pełnym uzbrojeniu, zeszliśmy na parter. Dla Gienka mieliśmy przygotowany komplet umundurowania. Nagle usłyszeliśmy warkot samochodu. Niemcy... Krótkie zastanowienie: wejdą czy nie wejdą. Ja z pistoletem z jednej strony drzwi, Staszek z drugiej strony — i czekamy... Znowu silnik na chodzie i odjeżdżają. Odprężenie... Ja w mundurze oficera SS wychodzę na rampę samochodową. Podjeżdża Gienek i robi to, co do niego należy. Zdejmuje czapkę, melduje się, ja wskazuję, że ma wejść do magazynu. W tym czasie, gdy Gienek się ubiera, chłopcy ładują do samochodu broń i amunicję. Gienek ubrany w mundur wychodzi na rampę i wsiadamy do samochodu. Gienek za kierownicą, ja obok, za Gienkiem Staszek, a za mną Józek. Ruszamy. Wiedzieliśmy, że gramy „va banque” z załogą SS, że istnieje wielkie ryzyko, ale tego ryzyka nie braliśmy pod uwagę. Do głównego szlabanu mieliśmy jakieś 80 m, a szlaban na dole. Gienek zwolnił bieg na trójkę, podjeżdżamy bliżej, szlaban na dole. Mamy jeszcze jakieś 25 m, esesman się nie rusza, szlaban na dole. Wtedy pomyślałem, że nam się nie udało. W myślach żegnałem się z mamą, ale wtedy poczułem silne uderzenie w kark i syczący głos Józka: „Kazek, zrób coś!”. To mnie ocknęło. Widzę blisko ten szlaban, otwieram prawe drzwiczki, wystawiam szarże, żeby widzieli, i mówię do stojącego esesmana: „Śpisz tam czy co? Otwieraj ten szlaban, bo ja ciebie obudzę, jeśli ty nie możesz się obudzić!”. Esesman podskoczył, kręci korbą i szlaban podnosi się w górę. Gienek włącza bieg i przejeżdżamy. A esesmani podnoszą rękę — „Heil Hitler!”. Wolność...
Co było dalej, po ucieczce? Gdzie Pan przebywał?
Podczas ucieczki z obozu zepsuł nam się samochód. Dalej musieliśmy iść pieszo. Cały czas Niemcy deptali nam po piętach. Józek Lempart zachorował i musieliśmy go zostawić gdzieś na plebanii u księdza. Staszek Jaster wrócił do swojej ukochanej Warszawy. Ja z Gienkiem postanowiliśmy ukryć się na Ukrainie, ale okazało się, że miejscowa ludność nie jest przyjaźnie nastawiona do Polaków. Zdecydowaliśmy się więc zawrócić do znajomych Gienka we wsi Lasek. Gienek otrzymał tam fałszywe dokumenty i wrócił do swojego Czortkowa. A ja, już jako Władysław Sikora, zacząłem pracować w gospodarstwie Nikodema Nowakowskiego, niedaleko Lasku. Wstąpiłem do Armii Krajowej i walczyłem do końca wojny.
Jest Pan gościem w różnych miejscowościach w kraju i za granicą, opowiada Pan swoje wspomnienia z obozu jako były więzień, a mimo wszystko można się spotkać jeszcze z nazwą „polskie obozy koncentracyjne”. Jak to się dzieje?
W Niemczech nadal pojawiają się w publikacjach sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”. Tak świat zachodni opisuje historię czasu II wojny światowej. Świadczy to o wielkiej przewrotności Niemców i, niestety, naszej nieudolności w głoszeniu prawdy. Wielokrotnie powtarzam: obecne pokolenie Niemców nie może odpowiadać za grzechy swych dziadków. I można powtórzyć za Janem Pawłem II: „Nie może być dziedziczenia win, ale musi pozostać dziedziczenie pamięci, bo naród bez pamięci swej historii przestaje być narodem”.
Kazimierz Piechowski zmarł 15 grudnia 2017 roku.
niedziela, 19 czerwca 2022
[KOMENTARZ] Dlaczego ucieka ze mnie życie?
sobota, 18 czerwca 2022
Зустріч після Святої Меси
🙏 Дякую всім, з ким мені приємно зустрітися. Війна змусила мене більше ходити на каву з людьми з України, ніж з Польщі 💙💛 Я радію кожній зустрічі. Бажаю вам хороших людей, щоб навколо вас були хороші люди.
Війна ще триває. Помирають діти та літні люди. Помолімось за мир для України та мир для всього світу... 💙💛
piątek, 17 czerwca 2022
Elegancja, jakość i styl
czwartek, 16 czerwca 2022
[KOMENTARZ] Gdzie mieszka Bóg?
środa, 15 czerwca 2022
Książka na Dzień Ojca?
wtorek, 14 czerwca 2022
Kiedy jest mi smutno...
... robię risotto 😉 Uśmiecham się jak czytam wiadomości w takim trochę stylu: "Ty masz takie szczęśliwe życie, ciągle jesteś uśmiechnięta"... Moi Kochani, ja kocham żyć, ale jak każdy z nas tak i ja - mam problemy, mam gorsze dni, mam takie wieczory kiedy płaczę... To nie jest tak, że od rana do późnych godzin nocnych uśmiech nie znika mi z twarzy... ale mimo wszystko staram się skupiać na tym, co dobre, pozytywne i co daje nadzieję, że będzie lepiej... 💚
Mam przy sobie cudownych ludzi, którzy zawsze odbierają telefon, a z którymi gdy tylko jest możliwość - spędzamy czas wspólnie 😎 Czytam dobre, wartościowe książki, słucham muzyki z konkretną dawką pozytywnej energii... A to wszystko sprawia, że życie mniej boli...
Dziękuję Wam za energię, dobre emocje, wiadomości, komentarze - to zawsze bardzo miłe 💛 Życzę Wam i sobie abyśmy otaczali się dobrymi ludźmi, którzy są uczciwi i pomocni... W dzisiejszym świecie, kiedy kłamstwo jest na porządku dziennym - mieć przy sobie uczciwych i dobrych ludzi to naprawdę piękne i ważne 💛 i potrzebne...
poniedziałek, 13 czerwca 2022
Nowy dzień - Nowe wyzwania
Pisałam już o tym wiele razy, więc nie będę się powtarzać. Napiszę tylko tyle - życie naprawdę jest pełne niespodzianek 😎 Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi...
TU i TERAZ - i jest pięknie, bardzo... Troszkę zmieni się "rozkład jazdy" jeśli chodzi o publikacje, a mianowicie (jak mówi jeden z naszych zaprzyjaźnionych księży) ☺ w każdą niedzielę - zamiast wywiadów - będą publikowane teksty inspirowane Słowem Bożym. Wojtkowi Łapińskiemu - Szefowi Wydawnictwa SUMUS dziękuję za inspirujące spotkanie, bo od tego się zaczęło... ☺ A za możliwość publikowania komentarzy bardzo dziękuję Ks. dr Piotrowi Spyra - Dyrektorowi Zamojskiej Szkoły Ewangelizacji ☺
Wywiady oczywiście będą publikowane dalej, ale już nie w niedzielę 😊 Ponadto, zakładka Niedoskonaly-On... - pracujemy nad kolejnymi wywiadami... Mężczyźni są wyjątkowo zapracowani, ale i na wywiad oczywiście znajdują czas, za co jestem bardzo wdzięczna ☺
I dziękuję Wam, Kochani, że jesteście 💛 Jeśli macie jakieś pomysły co do wywiadu, artykułu - zapraszam do kontaktu ✉