poniedziałek, 6 lutego 2023

[WYWIAD] Sławomir Łosowski

Jestem wdzięczna Sławkowi za piękne spotkanie - niezwykle inspirujące. Bardzo lubię spotykać się z ludźmi, którzy potrafią dzielić się dobrą energią. To znowu jedno z tych spotkań, które na długo pozostanie w mojej pamięci... Oddaję głos Sławkowi...   

Tygodnik Idziemy/Fot.: Anna Powałowska

Sławku, co było największym wyzwaniem minionego roku?

- Był to dla mnie kolejny rok intensywnej pracy muzycznej, z promocją płyty „Minerał życia” na pierwszym planie. Różny jednak od poprzednich lat, bo w cieniu wojny u naszych granic, która okazała się wielkim wyzwaniem dla Polski.

Podczas Sylwestra dałeś czadu! Jak wspominasz ten wyjątkowy koncert?

- Wspominam bardzo dobrze. Publiczność super zaśpiewała z nami „Słodkiego miłego życia”. To nasz wielki hit, elektryzujący kolejne pokolenie słuchaczy. Skomponowałem go równo 40 lat temu. Z okazji tego jubileuszu piosenkę gramy teraz w odświętnej aranżacji z zastosowaniem moich nowych brzmień i sampli ale zachowując jednocześnie te najbardziej charakterystyczne sprzed 40 lat. Nie mam z tym problemu, bo gram do dzisiaj na tych samych instrumentach na których ją nagrywałem. Wkrótce umieścimy w internecie teledysk z nowym koncertowym wykonaniem „Słodkiego miłego życia”, nagranym na jednym z naszych koncertów w 2022 roku.  

A jak „Łysy z Kombi” – jak sam o sobie mówisz – radzi kiedy pojawiają się gorsze dni?

- Są dni, kiedy fizycznie jestem padnięty, ale radość w sercu mam cały czas. Zdarzają się oczywiście smutne lub trudne sytuacje. No ale to normalne i wiem, że po prostu muszę to zaliczyć. Generalnie to więcej jest dobrego. A jak już mam trudności, to nie uciekam od nich tylko staram się jak najszybciej je rozwiązać lub przez nie przejść. Pomaga mi świadomość, że nie wszystko ode mnie zależy. 

Nie ukrywasz, że jesteś wierzącym człowiekiem. Nie wstydzisz się o tym mówić tak otwarcie?

- Dlaczego miałbym się wstydzić? Jeśli ktoś mnie o wiarę pyta, to odpowiadam, że jestem rzymskim katolikiem. Ale nie obnoszę się z tym, bo liczy się tylko to jak żyję, a nie to, co deklaruję.    

Choroba pierwszej żony, jej śmierć - pokazały Tobie co się w życiu liczy?

- Wiedziałem już wcześniej co się w życiu liczy, bo gdybym tego nie wiedział, to byłoby mi trudno sprostać tamtej sytuacji. A ponieważ wiedziałem, starałem się robić to, co należy i to mnie wzmocniło.

W tamtym czasie miałeś żal do Pana Boga?

- Nie miałem, ufam Mu. Nasze życie biologiczne jest określone w czasie. Rodzimy się, żyjemy i umieramy. Nasz organizm psuje się w różny sposób i w różnym czasie. Jednemu szybciej, drugiemu wolniej. Żona długo chorowała, a jej choroba należała do takich, którym nie można zapobiec. Wszak są choroby trochę na własne życzenie, gdy faszerujemy się cukrem, wódą i innymi „dopalaczami” lub - z przeproszeniem za słowo -  żremy bez umiaru. 

Zrezygnowałeś ze słodyczy? 

- Nie, ale unikam fabrycznych. Od czasu do czasu żona upiecze szarlotkę, drożdżówkę lub inne słodkości. Robi je pyszne i świetnie gotuje. Mówię żonie: Pokochałem Cię za Twoje orzechowe ciasteczka. Robi takie pyszne, że szok. Gdybyśmy założyli ciasteczkowo-orzechowy biznes, to byśmy zarobili fortunę. 

A gdyby nie potrafiła gotować? 

- To ja bym gotował. Poprzednia żona nie za bardzo przepadała za gotowaniem i też ją kochałem.

Po czym poznać, że to miłość? 

- Mało odkrywczo powiem, że wtedy, gdy chce się dla kogoś żyć i być, kocha się go w całości, bez zamiaru poprawiania na „ideał” według własnych wyobrażeń. 

Kiedy zaiskrzyło między Tobą a Twoją obecną żoną? 

- Gdy poczęstowała mnie orzechowymi ciasteczkami (śmiech) 

Pewnie też nie raz zawiodłeś się na ludziach. Nie odebrało Tobie to wiary w drugiego człowieka? 

- Nigdy się nie zawiodłem na ludziach aż tak, aby, kolokwialnie mówiąc, kogoś skreślić. Każdy ma w sobie dobro, ale też łatwo może uleć złu. Jak dotąd nie spotkały mnie aż tak negatywne zachowania innych, abym stracił wiarę w dobro. Można oczywiście ponarzekać sobie na ludzi, nawet całe narody czy świat, ale trzeba mieć świadomość, że każdy z nas współtworzy ten świat, jest jednym z ludzi i czy chce czy nie, to drugi człowiek jest jego bratem.

W życiu zawodowym też było różnie, ale są rzeczy ważne i ważniejsze... 

- W muzyce, bo to jest moje główne zajęcie, miałem trudne momenty, kiedy nie mogłem muzyki uprawiać na sto procent, gdy życiowe sprawy były ważniejsze. Wtedy mówiłem: teraz to jest moje zadanie. Później wróciłem do muzyki i obecnie jestem w bardzo twórczym i dynamicznym okresie działania. Nasze koncerty i nowa muzyka są świetnie przyjmowane, słucha nas wielopokoleniowa publiczność.

Praca w domu chyba trochę rozleniwia. Nie kusi Ciebie czasem, żeby odwołać próby?

- Od założenia zespołu 54 lata temu, pracuję i robię próby gdy są potrzebne u siebie w domu. W domu najbardziej efektywnie pracuję i mam zorganizowany czas życia, a prób, nagrań lub spotkań nie mogę odwołać, bo współpracownicy przyjeżdżają z różnych stron Polski, nie mieszkają jeszcze u mnie (śmiech).

I nawet podczas mundialu nie było wyjątków? 

- (śmiech) jak był mecz Argentyna – Chorwacja, wyłączyłem klawisze (śmiech).   

Łatwiej jest żyć z planem dnia, prawda?

- Łatwiej. Z żoną prowadzimy dość regularny tryb życia. Jemy o stałych godzinach posiłki. Codziennie staramy się zrobić dwa spacery. Wszystko jest ułożone, dopóki jesteśmy w domu, oczywiście (śmiech). A jeśli na chwilkę wyjedziemy, to się burzy nasz plan. Nie można się zupełnie zaprogramować, ale regularny tryb życia pomaga – wymusza dyscyplinę, szczególnie gdy pracuje się w domu.

Co robisz, że tak dobrze wyglądasz?

- Nic (śmiech).

To co, tak działa miłość? 

- Chyba tak, no bo co innego?

Co jest dla Ciebie najważniejsze z życiu? 

- Aby przejść przez życie nie zostawiając po sobie brzydkich śladów. 

Na jakich fundamentach powinna się opierać prawdziwa przyjaźń? 

- Na fundamencie prawdy i gotowości pomocy. 

Słowo „przyjaźń” jest chyba dość często nadużywane?

- Przyjaźń według mnie to gotowość do tego, aby ten drugi mógł na nas liczyć w potrzebie. Czasem materialnej, np. w razie choroby, nagłej utraty pracy czy pożaru mieszkania. A także każdej innej, katalog potrzeb może być nieskończony, oby nie pomylić tego ze spółdzielnią świadczenia usług.   

Jak to się dzieje, że na Wasze koncerty przychodzą nie tylko starsi ludzie, ale też i młodzież? 

- Stale podnosimy poprzeczkę naszych koncertów. To słyszą stare i nowe pokolenia fanów. Gramy 3/4  starych hitów, ale gramy je zawsze tak jakby były nowym materiałem. Z kolei nowe piosenki mają dużo świeżej energii i współczesnych muzycznych elementów. Staramy się też o stronę wizualną koncertów, o którą zawsze dbałem. Gramy z radością, prawdziwie i dla ludzi. I to jest chyba klucz do powodzenia.  

I zawsze masz czas dla swoich fanów?

- Mamy bardzo aktywny fanklub, który rok temu zrobił Pierwszy Ogólnopolski Zlot Fanów KOMBI. Odbył się w Łodzi i był połączony z koncertem w Radiu Łódź i wystawą moich rysunków. W tym roku będzie drugi zlot. Spotykamy się też w większym gronie przy okazji koncertów. Znamy się od wielu lat. Szanuję fanów naszej muzyki, nie gram dla siebie – gram dla nich.

Miałeś taki moment w życiu, że przestałeś liczyć się z pieniędzmi i wydawałeś je też na rzeczy, które może nie do końca były potrzebne? 

- Nigdy nie miałem tyle forsy, że mógłbym to robić. Kupuję tylko to co potrzebne i nie utylizuję urządzeń po pierwszej usterce. Kiedy niedomagał nam ekspres do kawy, to pierwszy pomysł jaki przyszedł do głowy to kupić nowy, ale najpierw... mały serwis własnoręczny i ekspres działa (śmiech). Kupimy kolejny wtedy, kiedy ten padnie.

Czyli pieniądze szczęścia nie dają? 

- Oczywiście, że nie dają jeśli mówimy o prawdziwym szczęściu, a nie urojonym. Wielu z nas nabiera się na szczęścia urojone, że można je osiągać przez odpowiedni stan konta. Pieniądze choć są potrzebne do zaspokojenia podstawowych potrzeb, z pewnością nie są „Minerałem życia”.

Żyjemy w dość niepewnych czasach,  kilkaset kilometrów od nas trwa wojna. Warto się nauczyć żyć tu i teraz? 

- Dlatego nie snuję planów na kolejne lata ciesząc się każdym kolejnym dniem. Natomiast młodsze pokolenia zawsze mają, i słusznie, swoje plany. Moi rodzice w 1939 roku też je mieli jako młodzi absolwenci studiów. Już we wrześniu w pierwszym miesiącu wojny zginął narzeczony mojej mamy. Mam stare zdjęcia mamy z jej studenckich czasów... jakie to było bogate życie studenckie. To życie grupy, która się zaprzyjaźniła się na studiach, po studiach mieli wielkie plany, przyszła wojna i wszystko zeszło na drugi plan... Oby to nie było kolejnym doświadczeniem Polaków.

Pandemia przewartościowała Twoje relacje z ludźmi, których uważałeś za bliskich?

- Nie, nic się nie zmieniło w moich relacjach.

Zdarza się, że podróżujesz pociągiem. Można do Ciebie podejść, kiedy jesteś na peronie, czy nie lubisz kiedy fani Ciebie zaczepiają? 

- Często się tak zdarza, nie ma problemu.

Jakie masz marzenia?

- Nie mam marzeń, tylko plany i zadania. To trudny temat, bo zależy co określimy mianem marzeń i jakiekolwiek by one nie były, same się jednak nie spełniają. Wolę inne określenie np. dążenie. Miałem je dla przykładu wtedy, gdy mieszkałem z żoną i dwójką dzieci w bardzo skromnych i trudnych warunkach, potrzebowałem mieć też przestrzeń do pracy muzycznej. Dążyłem więc do zmiany tej sytuacji. Do tego celu służyła moja praca i jej efekty w postaci zarobionych środków finansowych. To było w zasięgu moich możliwości i to realizowałem. Jeśli to możemy nazwać marzeniami, to tego typu marzenia miałem i sam je spełniałem. Natomiast nie miałem żadnych dążeń czy też marzeń wykraczających poza moje umysłowe i fizyczne możliwości lub spełniających jakieś własne pragnienia bez uwzględniania najbliższego otoczenia. Dlatego moim marzeniem może być tylko to, co jest realne. 


___
Źródło: Tygodnik Idziemy  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger