Skoro dla nas chrześcijan śmierć nie oznacza końca, musimy ją przeżyć, czyli kontynuować życie po śmierci. Powinienem więc jak najlepiej przygotować się do tego, żeby się przez śmierć przecisnąć. Do mnie samego przemawia porównywanie śmieci do narodzin.
pixabay.com/pl/
Zauważ, że dla dziecka sam proces narodzin wcale nie jest radosnym doświadczeniem. Przeciwnie, to trudne przeżycie – znamy przecież tylko brzuch naszej matki od wewnątrz, tam żyjemy w przyjaznym środowisku, ale w końcu robi się tam za ciasno. Przeciskamy się przez wąski kanał rodny (to boli matkę, ale zapewne również dziecko!) – nawet główkę mamy plastyczną, z ciemiączkiem, bo to nam pomaga przedostać się na świat. Pierwszy krzyk dziecka, tuż po narodzinach, wcale nie jest krzykiem radości, ale najprawdopodobniej przerażenia, bo atakują go zimno, światło i zupełnie inna rzeczywistość, która swą intensywnością milionkrotnie przekracza tę z brzucha matki. Jednak później, kiedy zaczynamy dorastać, nie chcemy się już cofnąć – nie chcemy z powrotem wrócić do brzucha naszej matki. Być może pozycja embrionalna, w której czasami śpimy, to podstawowa tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa z czasów życia płodowego.
Podobnie jest ze śmiercią – ona sama może być procesem budzący lęk, wręcz przerażającym. Właśnie tego procesu również i ja sam się boję. Nie boję się bólu, bo wiem, że można go dziś dobrze kontrolować, nie boję się samotności, ponieważ mam kochanych najbliższych i przyjaciół. Mój lęk budzi sam proces umierania – to, że na przykład będę nielogiczny; że będzie mi smutno, albo że będę przerażony, bo zobaczę piekło. Ale z drugiej strony przejście przez śmierć budzi też moją ciekawość.
(...) Towarzyszenie bliskimi człowiekowi w jego umieraniu jest tak samo ważne jak obecność przy każdym istotnym życiowym wydarzeniu. (...) Skoro wierzymy, że śmierć to narodziny do wieczności, to warto ten moment celebrować. Nie bagatelizowałbym też lęku, który czasem odczuwają umierający. Dlatego wydaje mi się, że nasza obecność przy tych, którzy odchodzą – nawet wtedy, kiedy dla nas jest obciążająca – jest dla nich ważna i warto się na nią zdobyć. Oczywiście dla nas, którzy zostajemy, też jest cenna – pomaga później, w czasie żałoby, coś istotnego zamknąć.
Źródło: Ks. Jan Kaczkowski; Szału nie ma, jest rak; Warszawa 2013; s. 65-67.
Ks. Jan Kaczkowski – doktor teologii moralnej i bioetyk; prezes Puckiego Hospicjum pw. Św. O. Pio. Zmarł 28. 03. 2016. Miał zaledwie 38 lat.
Fot.: Daniel Krakowiak
Dziękuję za czas i obecność. Za rozmowy, zaproszenia, za piękne wywiady. Za telefony, które nigdy nie pozostawały bez odpowiedzi. Dziękuję za wszystko... Cieszę się, że Ks. Kaczkowski stanął na mojej drodze. On też uczył mnie jak żyć TU i TERAZ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz