niedziela, 22 maja 2022

[WYWIAD] Normalność w czasie wojny

W Niedzielę Palmową ogromną miałam przyjemność porozmawiać z O. Jarosławem Krawcem z Kijowa. Jestem wdzięczna Ks. Mariuszowi Krawcowi - mojemu pierwszemu Szefowi - za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu! 💙💛 PS. Ks. Mariusz też mieszka na Ukrainie - w pięknym Lwowie 💙💛

archiwum prywatne o. JK

Jaka sytuacja panuje w Kijowie?

Od czasu kiedy wojska rosyjskie wycofały się z województwa kijowskiego, Żytomierszczyzny, Czernichowa, Sum zrobiło się trochę bezpieczniej, chociaż za chwilę może polecieć jakąś rakieta. Nie wiemy, co nas jeszcze czeka.  

Można bez problemu opuścić stolicę Ukrainy?

W dalszym ciągu przejeżdża się przez  punkty kontrolne, w  niektórych miejscach sprawdzane są dokumenty, czasem ktoś zagląda do samochodu, pyta o cel podróży. Jednak  nie ma problemów z wyjechaniem z Kijowa w stronę Polski. Trudniejsza sytuacja panuje w okolicach stolicy, ponieważ tam część terenów została zaminowana, poniszczone są mosty i drogi. Kijów tylko w kilku miejscach był ostrzeliwany, zupełnie nie do porównania z na przykład z Charkowem.    

Wojna spowodowała wzmożenie życia religijnego? 

W Ukrainie, a przede wszystkim w Kijowie, jest niewielu rzymskich katolików. Teraz, kiedy ponadto dużo ludzi wyjechało, została nas garstka. Życie religijne przeszło trochę do sfery prywatnej, gdyż ludzie unikali wychodzenia na ulice, ponieważ nieustannie ponawiano alarmy bombowe, nie było transportu publicznego. Nadal obowiązują godziny policyjne. Ponadto część miejsc: klasztorów, parafii – zamieniła się w miejsca schronienia dla wiernych. Na przykład bardzo wiele osób kryło się w piwnicach kościołów w oblężonym i bombardowanym Czernichowie. 

W innych rejonach Ukrainy religijność jest większa?

Wielu wierzących jest w województwach lwowskim, tarnopolskim, co też jest widoczne w przestrzeni publicznej. W Kijowie czy innych wielkich miastach na wschodzie Ukrainy przeważają osoby niewierzące, nawet jeśli deklarują się jako prawosławne. Katolików wyróżnia na tle innych pobożność maryjna.

Sprawdza się przysłowie: Jak trwoga, to do Boga?

Wcale nie jest tak, że w warunkach wojennych czy stresujących, wszyscy składają ręce i tylko się modlą. Na pewno są osoby, które się więcej modlą, ale są i tacy, którzy modlą się mniej. To jest moment skupienia się na rzeczach związanych z przeżyciem, opanowaniem strachu, ewakuacją bardzo wielu osób. Aktywność Kościoła wyraziła się mocno w działalności charytatywnej. 

W jaki sposób dominikanie włączyli się w tę działalność? 

W Fastowie pod Kijowem prowadzimy – oprócz parafii – centrum Św. Marcina de Porres. Do wojny było to miejsce, gdzie schronienie znajdowały osoby z trudniejszych rodzin. Była szkoła, centrum rehabilitacji. Przyjeżdżały dzieci z terenów tzw. szarej strefy, czyli granicy separatystycznych republik. Oprócz braci dominikanów jest też sporo wolontariuszy, którzy mają doświadczenie w pomaganiu, więc to miejsce stało się również centrum pomocy dla tamtego rejonu. Na szczęście nie został on zajęty, chociaż istniały  takie obawy. Przez Fastów do Polski zostało ewakuowanych ok. 1200 albo i więcej osób.

Czego potrzebują ludzie, którzy tam trafiają?

Często wsparcia ludzkiego, pomocy materialnej. Wielu wyjeżdża z kraju. Widziałem mamę z trójką dzieci – z plecakiem i walizką, dzieci z malutkim plecaczkiem z zabawką i to wszystko, co ze sobą zabierają. Ci, którzy opuścili kraj na początku, własnym samochodem, mieli szansę przynajmniej zabrać troszkę więcej rzeczy. Ci, którzy znaleźli się w miejscach zajętych przez Rosjan byli w zupełnie innej sytuacji. Cudem było, jeśli w ogóle udało im się wyjechać.  

To są ludzkie dramaty, które tak ciężko zrozumieć. Ktoś zapyta: Gdzie jest Bóg?

Nie spotkałem nikogo, kto by to pytanie stawiał. 

Sam sobie nie zadaje Ojciec takiego pytania?

Nie zdawałem sobie nigdy takiego pytania. Nie miałem wątpliwości. 

Boi się Ojciec o swoje życie? 

Ataki rakietowe były najniebezpieczniejsze, bo chroni przed nimi wyłącznie piwnica czy schron. Zakon jest trochę tak wielka korporacja, jak bomba trafi w mój klasztor, to pójdę do innego. Ponadto z uwagi na celibat i zakonne ubóstwo, jest mi trochę prościej. Mam mniej powodów do zmartwień niż ci, którzy tracą dobytek swojego życia. 

Można się przyzwyczaić do życia w stanie zagrożenia? 

Tak, chociaż niezupełnie. Można się  nauczyć rozpoznawać, czy wybuchy są bliżej czy dalej. Poza tym trzeba jakoś funkcjonować. Nie można cały czas siedzieć w piwnicy. Wojnę widzimy przez pryzmat mediów, w których są pokazywane straszne obrazy, ale poza nimi jest też normalność. Poza jednym zburzonym budynkiem jest dwadzieścia niezburzonych. Nie wszędzie jest koszmar. Myślę, że połowa ludzi wyjechała z Kijowa, ale druga połowa została. Większość sklepów jest zamknięta, ale część jest otwarta, dowożą towar. Teraz, kiedy wojska rosyjskie wycofały się z obrzeży miasta, życie coraz bardziej wraca do normalności. Władze wzywają też do tego, żeby podejmować pracę, bo z czegoś trzeba żyć. Uczelnie zaczęły pracować w trybie on-line, odbywają się wykłady.  

Można ocenić, kto głównie został w mieście? 

Zostało sporo ludzi, którzy zaangażowali się w wolontariat, albo ci, którzy mają konkretną rolę – są lekarzami, pracują w służbach miejskich, w handlu. Uważam, że są to bohaterowie drugiego planu, bez których miasto by nie mogłoby funkcjonować. Także ci, którzy chwytają za broń, nie mogliby bez nich żyć. To zwyczajne rzeczy, których może się nie dostrzega, ale one są bardzo ważne.

Mer Kijowa, Vitali Klitschko ciągle alarmuje, by przestrzegać godziny policyjnej, by schodzić do schronu...

Cały czas jest godzina policyjna, są alarmy, ale jest ich mniej. Znajomi z Czortkowa  mówili, że alarmy wyły nieustannie. Słuchanie wycia syren przez godzinami bardzo obciąża psychicznie. 

Czy ojcowie dominikanie kryli się w schronach?

Różnie. Niektórzy spali w piwnicy. Ja zrobiłem tak dwa razy – w momentach, które wydawały mi się bardziej niebezpieczne, ale teraz już śpię u siebie w pokoju.

Ojca brat jest księdzem pracującym również w Ukrainie, we Lwowie. Jak na to reaguje rodzina?

Całe szczęście nawet na chwilkę nie straciliśmy łączności. Działał Internet, działały telefony, codziennie byliśmy w kontakcie z mamą. Mama wiedziała od nas, że rzeczywistość nie jest czarno-biała, jak widzimy w mediach. Sytuacja jest różna w różnych miejscach.

Jak wpłynęła na Ojca ta wojna?

Doświadczenie wojny trochę weryfikuje nasze potrzeby – widzimy, że można się obejść bez wielu rzeczy. Następuje jakiś moment skupienia na tym, co naprawdę potrzebne, co wartościowe, co niezbędne. 

Były takie sytuacje, które wywołały płacz? 

Może nie płacz, ale było wiele sytuacji, które wywołały wzruszenie. Był to widok ludzi, którzy czekają na dworcu, zwłaszcza w pierwszych dniach wojny. Poczekalnie były zaciemnione, pociągi też jechały bez oświetlenia, gdyż istniało ryzyko, że mogą zostać ostrzelane. Takimi momentami trudnymi były też pogrzeby żołnierzy. Choć nie znałem ich osobiście, w obecnych okolicznościach stają mi się bliscy.


*Jarosław Krawiec OP – dominikanin, duszpasterz grupy Charytatywni Freta, wieloletni dyrektor Sekretariatu Misyjnego. Stworzył i prowadził w Warszawie duszpasterstwo Ukraińców. Od września 2020 – wikariusz Wikariatu Ukrainy. 


___

Źródło: Tygodnik Idziemy 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger