niedziela, 15 kwietnia 2018

Fundacja Małych Stópek. Znasz ich?

Fundacja Małych Stópek. Znasz ich?
Połączyła ich idea obrony wartości ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci oraz godności jego przekazania. Tworzą społeczność, która działa i kontaktuje się za pomocą Internetu. Reagują zawsze – tam, gdzie są, a gdzie prawo do życia jest łamane.



Bractwo Małych Stópek - czym jest, jak działa?

Bractwo Małych Stópek za cel uznało edukację i formowanie nie tylko siebie wzajemnie, ale idąc dalej szerzej – kształtowanie opinii publicznej. W jaki sposób działają? Otóż, tworzą różnego rodzaju grafiki i filmy oraz kampanie pro-life, dzięki czemu docierają do różnych zakątków świata – nie ograniczają się do odbiorców w kraju. A odbiorcy są różni – nie tylko zwolennicy i obrońcy życia człowieka od poczęcia – co trzeba mocno podkreślić – do naturalnej śmierci! Kampanie pro-life docierają również i do przeciwników życia ludzkiego. Jednak, co istotne w dzisiejszym, wirtualnym świecie – działania Bractwa Małych Stópek z całą pewnością mają wpływ na rzeczywistość, w której żyjemy.

A zaczęło się...

Wszystko zaczęło się od Marszu dla Życia w Szczecinie oraz duchowej Adopcji Dziecka Poczętego, chociaż Fundacja Małych Stópek została powołana do życia dopiero w 2012 roku. Przed utworzeniem Fundacji, w Internecie było Bractwo Małych Stópek, które założył ks. Tomasz Kancelarczyk. Warto też wspomnieć, że Fundacja swoim zasięgiem nie ogranicza się tylko do Szczecina, ale działa na terenie całego kraju. Inicjatywy, które podejmuje Fundacja mają również zasięg międzynarodowy. Mają wpływ nie tylko na kształtowanie opinii publicznej, ale pomagają matkom, które zrezygnowały z aborcji i zdecydowały się urodzić dziecko.

Cele? 

Przede wszystkim promocja wartości, które stanowią fundament instytucji małżeństwa i rodziny, inspirowanie i wspieranie tych osób i rodzin, które tego potrzebują. To również praca formacyjna z młodzieżą – edukacja z zakresu rozwoju prenatalnego człowieka i kształtowanie postaw obrony ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Jednym z celów jest także finansowe i pozafinansowe wspieranie edukacji na temat „Ochrony życia ludzkiego w przestrzeni publicznej”.

Misja – najważniejsze...

Oczywiście misją Fundacji jest ochrona każdego nienarodzonego dziecka – bez względu na warunki i okoliczności, w jakich się poczęło. Jest to powiązane z promocją odpowiedzialnego rodzicielstwa. Wszystkie działania Fundacji są skierowane na obronę życia tych najmniejszych, jeszcze nienarodzonych.
Fundację Małych Stópek można wspierać na różne sposoby, a każdy, kto w jakiś sposób pomoże – otrzyma przypinki stópek dziecka w 11. tygodniu życia prenatalnego w naturalnych rozmiarach.

Więcej o Fundacji Małych Stópek 🌸 kliknij 🌸

___
Źródło: magazynfamilia.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

sobota, 14 kwietnia 2018

Syndrom Śpiącej Królewny?

Syndrom Śpiącej Królewny?
Może na początku temat ten wydaje się mało zrozumiały, bo przecież jak w dzisiejszym świecie można spać za długo, jeśli ciągle się spieszymy, ciągle na wszystko brakuje nam czasu? Dlaczego tak ważna jest odpowiednia ilość snu? Otóż dlatego, że zapobiega ona m.in. chorobom takim jak na przykład cukrzyca i miażdżyca, choroby serca czy otyłość. 




Naukowcy są zgodni co do tego, że czas snu dla dorosłego człowieka to 8-9 godzin. Jak jest z nami? Śpimy tak jak zalecają specjaliści, czy trochę dłużej? Jeśli nasz sen trwa więcej niż 9 godzin, zdaniem prof. Michaela Irvin z Uniwersytetu Kalifornijskiego – może być przyczyną wielu problemów takich jak chociażby nadwaga, problem z koncentracją czy depresja.

Profesor Irvin zauważa, że to właśnie długie spanie może doprowadzić do problemów z nadwagą. Zamiast szczególnie w ciągu dnia, ale również wieczorem - żyć aktywnie – wybieramy jednak łóżko, czyli aktywność fizyczną i intelektualną zostawiamy gdzieś na drugim planie. Wybór ten oczywiście prowadzi do ograniczenia ilości spalanych kalorii. Efektem jest tłuszcz odłożony z niespalonej energii. W konsekwencji takich wyborów może doprawić to do nadwagi.

Jednak oprócz nadwagi, istnieje również większe ryzyko zachorowania na cukrzycę. Jeśli śpimy za długo – podczas snu może się podnosić poziom cukru we krwi. To z kolei doprowadzić może szybko do choroby.

Przerażające wręcz są wyniki naukowców, którzy przekonują, że zbyt długie spanie może postarzać mózg nawet o 2 lata! A oprócz tego może mieć negatywny wpływ na wykonywanie codziennych zajęć i obowiązków! Jednak to nie koniec, ponieważ drugie spanie może mieć także wpływ na jakoś snu – będzie on po porostu gorszej jakości, a co za tym idzie – w konsekwencji jest to problem z regeneracją.

Niestety nie jest to koniec złych wiadomości, otóż długie spanie może także przyczynić się do chorób serca, które są najczęstszą przyczyną śmieci w naszym kraju. Aż o 34 proc. ci, którzy śpią zbyt długo – narażeni są na wystąpienie chorób serca. 

Kiedy możemy mówić o patologii? Odpowiada prof. Waldemar Szelenberger: „O patologii mówimy wtedy, gdy senność nie ustępuje po śnie i/lub gdy pojawia się podczas angażującej aktywności, na przykład w trakcie rozmowy, podpisywania kontraktu, egzaminu. (...) Nadmierną sennością w ciągu dnia nazywamy niezdolność do utrzymania dostatecznej czujności podczas głównego epizodu czuwania w ciągu doby, z niepożądanym zapadaniem w sen”. (Źródło: natemat.pl).

Syndrom śpiącej królewny. Co to jest? 

Zespół Kleinego-Levina – to bardzo rzadkie schorzenie, na które cierpi ok 1000 osób na całym świecie. Charakteryzuje się atakami snu co kilka miesięcy. Chorzy śpią po 22 godziny na dobę. Kontakt z nimi jest wręcz niemożliwy, bo nie można ich dobudzić.

Jak się okazuje – z długiego spania jest więcej szkód niż pożytku. Warto więc sprawdzić zmiany do swojego życia, również te, dotyczące snu, tak aby móc na względzie swoje dobre zdrowie. 

___
Źródło: magazynfamilia.pl 
Fot.: archiwum prywatne 

piątek, 13 kwietnia 2018

[WYWIAD] Obsesja sprzątania?

[WYWIAD] Obsesja sprzątania?
Nieustanne sprzątanie, wszystkiego i po wszystkich, bez wzgledu na porę. I nie ma znaczenia, że każdy sprząta po sobie, bo jest w domu osoba, która obsesyjnie sprząta, chociaż nie ma czego… Ewa Guzowska – psycholog, psychoterapeuta, coach – mówi o tym kiedy sprzątanie staje się obsesją...  




Pani Ewo, czym jest zespół obsesyjno – kompulsyjny?

Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne to inaczej nerwica natręctw. Charakteryzuje się występowaniem natrętnych myśli (obsesje) lub czynności (kompulsje) u postaw których leży lęk, niepokój, a także wewnętrzne cierpienie.

Co to oznacza w praktyce?

W praktyce oznacza to, że osoba cierpiąca na takie zaburzenie żyje pod presją przymusu czyli np. musi posprzątać, poukładać, nie może odejść od ważnych dla niej zadań, nie może zakończyć mycia w czasie „normalnym” itp.

Z czego to się bierze? Gdzie są źródła obsesji?

Osoba, która cierpi na tego typu zaburzenie najczęściej stara się kontrolować świat i ludzi, co daje jej iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. Źródłem najczęściej jest lęk, który towarzyszył osobie od dziecka. Jeśli występował w rodzinie – ryzyko się zwiększa.

Jakie formy mogą przybrać obsesje?

Myśli natrętne mają charakter intensywny. Zwykle są bardzo przykre, czasami też wstydliwe. Często też budzą sprzeciw osób, u których występują. Wśród obsesyjnych myśli można wyróżnić natrętne, niechciane myśli, ale też natrętną niepewność – np. czy drzwi zostały zamknięte, impulsy natrętne – np. osoba boi się, że może komuś zrobić krzywdę widząc noże w kuchni, luminacje – ciągłe „przeżuwanie” jednego tematu, obsesyjny wstręt przed brudem – niemożność korzystania z publicznych toalet, konieczność utrzymywania perfekcyjnego porządku.

Obsesja sprzątania znaczenie utrudnia życie. Niwelowanie niewielkich oznak brudu jest już czymś niepokojącym?

W takim przypadku temat jest niepokojący, ponieważ mamy do czynienia z czynnościami natrętnymi (kompulsje), np. natrętne sprawdzanie, czy zamknęliśmy drzwi, czy też zbyt częstym natrętnym myciem rąk, a także przymusowym porządkowaniem przedmiotów, przesadnym dążeniem do porządku, a także czynności bardziej złożonych np. rytualnym czynnościom, które mają zapobiec katastrofie. Osoba taka podlega ciągłemu przymusowi, a tym samym zwykle towarzyszy jej nieustanny lęk.

Jednak obsesja sprzątania wiąże się również z negatywnym wpływem na relacje międzyludzkie?

Zdecydowanie może to utrudniać relacje międzyludzkie, ponieważ osoba zdrowa zwykle nie jest w stanie zrozumieć tego zachowania. Proszę wyobrazić sobie, że żona posprząta wspaniale kuchnie i jest bardzo zadowolona, a mąż ciągle jeszcze po niej poprawia. Bez zrozumienia istoty rzeczy – to naprawdę może być uciążliwe.

Jakie aspekty najczęściej przybierają?

Jest całe spektrum takich zachowań. Niemożliwe jest by je w większości wymienić. Na przykład osoba wychodząc z domu na rytualne czynności potrzebuje godzinę, ale u osoby, która czeka na nią – z czasem może to powodować wiele nieporozumień i skończyć się brakiem cierpliwości. Osoba, która skarży się na takie objawy  najczęściej radzi sobie z funkcjonowaniem w życiu w sposób bardzo złożony. Jeśli dotyczy to spraw małoistotnych – sprawa wydaje się mniej groźna. Czasami jednak osoba taka jest zmuszona zmienić generalnie swoje funkcjonowanie, w tym także zawodowe.

Wspomniała Pani o obawach przed wyrządzeniem krzywdy innej osobie… To chyba szczególnie niebezpieczne zaburzenie?

Takie objawy zdarzają się i zwykle są bardzo niepokojące dla samego zainteresowanego. W momencie kiedy przychodzą mu natrętne myśli, że mógłby zrobić krzywdę komuś – wówczas to jeszcze bardziej potęguje niepokój w osobie.

Czasami też sprawdzamy po kilka razy czy dobrze zamknęliśmy drzwi, ale są z pewnością sytuacje, które takie zachowanie uzasadniają?

Nie mamy tu na myśli pojedynczego sprawdzenia, bo czasami nawet lepiej to sprawdzić, ale mówimy tu o powtarzającej się przymusowej sytuacji.

Da się kontrolować natrętne myśli?

Nie chodzi tu o to kontrolę. Natrętne myśli najczęściej pojawiają się na skutek ogromnej kontroli, która ma w jakiś sposób wcześniej miała osobie zapewnić poczucie bezpieczeństwa, jednak często zdarza się, że to co kontrowaliśmy kontroluje nas.

W jaki sposób pomóc osobie, która ma obsesje?

Istotną sprawą jest przyjrzenie się temu jakie jest podłoże tej nerwicy. Psychoterapia właśnie temu służy. Warto spojrzeć na tę nerwicę jako na pewnego rodzaju błogosławieństwo, choć kiedy trwa –  oczywiście jest to przekleństwo, ale pozwala bardzo wiele zmienić w swoim życiu, mam tu na myśli sposób myślenia, funkcjonowanie w relacjach. Dobrze jest prześledzić jakość życia i zobaczyć co być może nie było takie jakie chcieliśmy i czego tak naprawdę nie chcemy. Czy chcemy całkowicie kontrolować swoje życie z nadzieją, że jest to możliwe, czy chcemy obudzić zaufanie, że możemy czuć się bezpieczni w nim?

Kiedy udać się do specjalisty?

Im wcześniej – tym lepiej. Można zmienić swój sposób myślenia, czucia i działania, by cieszyć się życiem lepszej jakości. Warto spojrzeć na to w ten sposób, że każdy sam jest odpowiedzialny za swoje życie i każdy sam musi wykonać tę pracę, jeśli chce cieszyć się życiem… Życzę Wszystkim, życia jak najwyższej jakości…

___
Źródło: mojafigura.com 
Fot.: pixabay.com/pl  

czwartek, 12 kwietnia 2018

Kwiat Kobiecości. Zostań Ambasadorką!

Kwiat Kobiecości. Zostań Ambasadorką!
Pierwszy raz o Kwiecie Kobiecości usłyszałam przy okazji badań cytologicznych, które można było wykonać bezpłatnie w specjalnym cyto-busie, który przez lutowy weekend stał w pobliżu Pałacu Kultury i Nauki... 


Tak się złożyło, że miałam okazję poznać wspaniałą Idę Karpińską - prezes Organizacji Kwiatu Kobiecości. Jej historia zainspirowała mnie przede wszystkim do większej troski o siebie. Dziś, kiedy ciągle gdzieś biegniemy, na coś się spieszymy - tak łatwo zapomnieć o sobie! Pamiętamy zwykle o wszystkich i jesteśmy dla innych zawsze kiedy tylko potrzebują naszej pomocy, ale ważne jest to, abyśmy w tym wszystkim - całym zabieganiu - nie zapominały o sobie!

Historię Kwiatu Kobiecości znajdziesz tutaj 👈


🌺🌸🌺🌸🌺

Dziś zapraszam Wszystkie Kobiety - bez względu na wiek, zawód i miejsce zamieszkania... Zapraszam Wszystkie do dbania o siebie i troski o swoje ciało 😊  Zapraszam do dołączenia do Ambasadorek Kwiatu Kobiecości - niech ta bransoletka będzie tym, co wyróżnia nas w świecie! Niech będzie znakiem rozpozwaczym tego, że naszą kobiecość przeżywamy świadomie! 💋



🌸 Bransoletkę możesz zamówić tutaj 🌺
🌸 A w sprawie zamówienia koszulki najlepiej napisz maila na adres, który znajdziesz tutaj 🌺 

#weźsięzbadaj! 👈


___
artykuł sponsorowany 
fot.: pixabay.com/pl/; archiwum prywatne 

środa, 11 kwietnia 2018

[WYWIAD] W chmurach... ✈

[WYWIAD] W chmurach... ✈
Bardzo często znamy tylko ich głosy z kabiny pilotów. Chociaż czasem zastanawiamy się jak wygląda rzeczywiście ich praca „od kuchni” – nie mamy zwykle możliwości, aby podczas lotu być w kabinie pilotów. Kapitan Dariusz Szulc – szef pilotów w SprintAir, w niezwykłej atmosferze opowiada o swojej pracy... 


Panie Kapitanie, dzięki Państwa gościnności mam przyjemność przeprowadzić niezwykły wywiad, bo w chmurach – i to dosłownie. Praca pilota wiąże się chyba z ciągłym stresem? 

Na pewno są sytuacje stresujące, pracujemy w mało komfortowej sytuacji dla nas. Musimy być sprawni od samego początku do końca. Są takie momenty, że musimy działać szybko i sprawnie, są momenty startu i lądowania, które wymagają od nas pełnej koncentracji, postępowania zgodnie z procedurami – oczywiście mając na celu szybką reakcję.

Jesteśmy na wysokości ok. 5 tys. km. Widać tylko chmury – to nie utrudnia w jakiś sposób lotu? 

Nie ma to większego znaczenia czy widać ziemię, czy wykonujemy lot w chmurach. Wykonujemy lot według ustalonych przepisów. Lot ponad chmurami, w chmurach czy z widocznością ziemi – jeśli mamy stałą trasę jest wykonywany na stałych parametrach. Są różnice, które wynikają na przykład z pogody, niekorzystnych warunków meteorologicznych – burze, bardzo silne wiatry. To nie ma jednak żadnego znaczenia emocjonalnego dla nas. Naturalnie, kiedy widzimy ziemię – możemy podziwiać piękne widoki. To jest piękna sprawa – możemy się podzielić tym z pasażerami. Zawsze cieszymy się, że jest dobra pogoda. To jest dla nas też pewien komfort lotu.

Lepiej się lata w dzień czy w nocy? 

Są pewne różnice kiedy lata się w dzień i w nocy. Dla człowieka naturalną rzeczą jest praca w ciągu dnia. Człowiek musi odpoczywać w nocy, żeby mógł pracować w dzień. Nam jako pilotom łatwiej pracuje się w dzień, dlatego, że mamy większy komfort. Szybciej dostrzegamy jakieś błędy wynikające z odczytu informacji. To też przekłada się na nasze mniejsze zmęczenie. Każdy z nas się męczy, a po jakimś czasie jego zdolność się osłabia. W osiemdziesięciu procentach jesteśmy wzrokowcami – wiadomo, że nasz wzrok bardziej się meczy w nocy, bo musi dostrzegać pewne elementy. Musi ciągle walczyć z tą różnicą.

Ma Pan czasem już dość tej pracy, dość latania? 

No pewnie (śmiech). To jest ludzka sprawa. Jednemu się chce iść bardziej do pracy w poniedziałek, drugiemu – w środę. Ja jestem na tej wygranej pozycji, że pracuję jako pilot – robię to co lubię, i jeszcze dostaję za to pieniądze. Życzę każdemu kto pracuje w wymarzonym swoim zawodzie, żeby był wytrwały. Tylko przez wytrwałość można dojść do takiego momentu jak ja teraz. Czasem zdarza się, że jestem zmęczony, ale zawsze mówię, że przyjemność spotka mnie tam wyżej, w chmurach. Ta praca sprawia mi przyjemność, daje mi satysfakcję. Jestem w stanie utrzymać rodzinę, uśmiechnięte dziewczyny mijają mnie w pracy – to wszystko sprawia, że moje akumulatory dodatkowo się jeszcze ładują.


Za niedługo będziemy się zniżać do lądowania. Co jest trudniejsze – strat czy lądowanie? 

Pod pewnymi względami i strat jest bardziej niebezpieczny i lądowanie jest bardzo ryzykowne. Wiadomo, że są takie momenty podczas całego lotu, że musimy być skupieni. Musimy zdawać sobie sprawę, że od naszej szybkiej reakcji zależy jaki będzie lot. Dużo trudniejsze jest lądowanie chociażby z racji tego, że my musimy poprowadzić ten samolot, wylądować w określonym miejscu na pasie, i też wielokrotnie jest taka sytuacja, że lądujemy przy minimalnej widzialności. Start jest też dość niebezpieczny dla nas, ale poziom tego zagrożenia jest troszkę mniejszy. To jest troszkę łatwiejszy etap.

___
Źródło: mojafigura.com 
Fot.: pixabay.com/pl  

wtorek, 10 kwietnia 2018

Maseczki, maseczki...

Maseczki, maseczki...
Każda z nas ma swoje ulubione maseczki, peelingi... A jeśli wiosna to czas ma małe  eksperymentowanie 😊 

🌺 Maseczka z ogórka jest odpowiednia dla każdego rodzaju skóry. Rozjaśnia i nawilża, likwiduje cienie pod oczami, ma również właściwości zmiękczające i odświeżające. Chociaż najbardziej znana jest z tego, że rozjaśnia przebarwienia skórne czy blizny potrądzikowe. 


🌺 Maseczka z ogórka i olejku rycynowego. Ta maseczka zalecana jest przede wszystkim osobom, które chcą rozjaśnić przebarwienia skórne. Aby ją wykonać, będziemy potrzebowały: pół ogórka, który najpierw musimy sparzyć wrzątkiem, następnie zetrzeć na tarce oraz łyżeczkę olejku rycynowego. Mieszamy do uzyskania papki, nakładamy na umytą skórę twarzy. Większą ilość możemy nałożyć na miejsca, w których znajdują się przebarwienia. Spłukujemy po 15 minutach. Jest to maseczka nie tylko prosta w przygotowaniu, ale i przynosząca efekty w postaci widocznej poprawy kolorytu cery.

🌺 Maseczka z ogórka i jogurtu naturalnego. Jeśli chcemy przygotować maseczkę łagodzącą, oprócz ogórka będziemy potrzebowały jogurt naturalny. Ogórek ścieramy na tarce, dodajemy łyżkę soku z cytryny i dwie łyżki jogurtu naturalnego. Całość mieszamy, nakładamy na twarz i pozostawiamy na max. 20 minut. Następnie, przemywamy skórę chłodną wodą.

🌺 Maseczka z banana i jogurtu naturalnego. Maseczka bananowa to połączenie banana z jogurtem naturalnym. Przygotowanie jej jest równie proste, jak wcześniejszych maseczek i chociaż, ta nie zawiera ogórka – efekty są podobne. Miksujemy banana, dodajemy łyżkę miodu i łyżkę jogurtu naturalnego. Papkę nakładamy na twarz, szyję i dekolt i pozostawiamy nie dłużej jak 20 minut. Zmywamy zimną wodą.

W walce z przebarwieniami świetnie sprawdzi się połączenie ogórka z sokiem z cytryny. Rozjaśniające właściwości cytryny przecież są dobrze znane, od lat. Jednak, w połączeniu z ogórkiem – potrafią zdziałać cuda na naszej twarzy. Tak wykonana maseczka działa również przeciwstarzeniowo. Ogórek doskonale nawilża naszą skórę, wygładza i zmiękcza naskórek, nadaje skórze promiennego, świeżego wyglądu. Pamiętajmy jednak, że do maseczek potrzebujemy świeżego ogórka.    

___
Źródło: magazynfamilia.pl 
Fot.: archiwum prywatne 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Hej, Cyganie!

Hej, Cyganie!
Dziś przypada Międzynarodowy Dzień Romów. Z tek okazji wywiad z Bogdanem Trojankiem - liderem zespołu Terne Roma, prezesem Królewskiej Fundacji Romów, członek Komisji Wspólnej ds. Mniejszości Narodowych i Etnicznych



Panie Bogdanie, czy to przypadek, że Międzynarodowy Dzień Romów przypada 8 kwietnia?

Nie, data nie jest przypadkowa, bo chociaż nasze święto obchodzimy od 1990 roku, bo zostało ono ustanowione podczas IV Kongresu Romskiego w Serocku, to już w 1971 roku – podczas I Kongresu spotkali się przedstawiciele 25 państw, w których Romowie żyją. To właśnie na pamiątkę tego spotkania, które odbyło się dokładnie 8 kwietnia została wyznaczona data Międzynarodowego Dnia Romów.

Właśnie, Romowie czy Cyganie?

Nie mam z tym problemu i raczej Cyganie nie powinni się obrażać kiedy ktoś tak na nich mówi. Wszystko to, że już na samo słowo „Cyganie” może nie mamy najlepszych skojarzeń to kwestia stereotypów, które są opowiadane na nasz temat, a które utrzymują się od wielu, wielu lat.

Jest to z pewnością w wielu sytuacjach krzywdzące?

Oczywiście. To tak samo jakby ktoś na Polaków mówił pijaki. Jak w każdym narodzie tak i u nas są dobrzy i mniej dobrzy ludzie, ale nie można oceniać nikogo przez stereotypy. Jest to też bardzo widoczne w szkołach, do krótkich uczęszczają dzieci Romskie. Od razu są gorzej traktowane, a dlaczego? Dlaczego nikt temu dziecku nie powie, że ładnie śpiewa, tylko, że niezbyt ładnie pachnie? Moim zdaniem problem zaczyna się w domu rodzinnym. Jest to bardzo krzywdzące i smutne, że nie ma szacunku jeden do drugiego.


Jesteście narodem rozśpiewanym. To prawda, że Cygan się z pieśnią rodzi i z pieśnią umiera?

W naszej kulturze tak się przyjęło, że dziecko od najmłodszych lat uczymy tańczyć, śpiewać. One jeżdżą z nami na koncerty, są obok nas na scenie. Muzyka jest nieodłącznym elementem naszego życia, dlatego przekazywanie tradycji i kultury jest tak ważne. W dawnych czasach, kiedy Cyganie żyli w lasach to śpiewali przy ognisku, dziś też śpiewamy przy ognisku, ale już nie w lesie, a obok domu (śmiech). Wolność i muzyka to dwa bardzo ważne elementy w życiu Cyganów.

Macie też swoje własne prawo. Co w nim jest?

Mamy swoje prawo – Romanipen, i mamy swojego króla, którym obecnie jest Henryk Nudziu Kozłowski. W naszym prawie są zapisane normy, których musimy przestrzegać. Mamy też oczywiście kary za łamanie prawa. Jednak jeśli coś się wydarzy w naszej społeczności to staramy się problem ten rozwiązać między sobą. Nie wiem czy Państwo wiecie, że jeśli na przykład do króla przychodzi żona, która ma problem z mężem – król w takiej sytuacji zawsze stanie po stronie kobiety.

To prawda, że nie siedzicie przy stołach razem z Waszymi żonami, córkami?   

Z bardzo prostej przyczyny. Mężczyźni mają inne tematy, inne zainteresowania. Gdyby mężczyzna siedział przy jednym stole z kobietą to znudziłby się słuchaniem na temat tych wszystkich firanek, sukienek (śmiech).

Zaledwie kilka dni temu świętowaliśmy Zmartwychwstanie Chrystusa. Jak świętowanie wyglądało u Państwa?

U nas podobnie jak dla Polaków – Święta Wielkanocne są bardzo ważne. I chociaż może na co dzień nie widać nas w kościele – modlimy się do Boga. Jak powiedzieliśmy wcześniej – jesteśmy rozśpiewanym narodem, ale od Wielkiego Czwartku staramy się nie śpiewać, nie słuchać muzyki. Te dni, kiedy Jezus był skazany na śmierć i zabity są dla nas smutne. Radujemy się dopiero kiedy Jezus Zmartwychwstaje. Oczywiście praktykujemy święcenie pokarmów w Wielką Sobotę. 

Jest Pan niezwykle aktywnym człowiekiem. Jak Pan znajduje na to wszystko czas?

Funkcje, jakie sprawuję wymagają ode mnie przede wszystkim czasu i zaangażowania się w sprawy drugiego człowieka. Od rana do wieczora odbieram telefony, załatwiam różne sprawy, o które zostałem poproszony. Moja doba ma też 24 godziny, ale jakoś udaje mi się to wszystko połączyć. Dla mnie jest najważniejsze to, że mogę pomóc. Co dzień dostaję wiele maili i listów z prośbą o interwencję w różnych sprawach.

A do tego wszystkiego jeszcze koncerty...

To jest moje życie. Uwielbiam to, co robię. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Wielką przyjemnością jest dla mnie spotkanie z drugim człowiekiem. Koncerty dają mi taką możliwość, kiedy po zakończeniu mogę wyjść do tych ludzi, którzy często przejechali wiele kilometrów, aby spotkać się z Bogdanem Trojankiem. Jest to niezwykle mile i budujące. Te spotkania dodają niesamowitej energii do działania! 

___
Źródło: Express Łódzki 
Fot.: materiały prasowe 

sobota, 7 kwietnia 2018

[WYWIAD] Redukcja tkanki tłuszczowej

[WYWIAD] Redukcja tkanki tłuszczowej
Eh, ćwiczymy i ćwiczymy, a efektów brak... Czemu? Na pytania odpwiada Piotr Dziewiński, trener personalny...



Czym jest metabolizm?

Z szerokiej definicji metabolizm jest całokształtem przemian i procesów  zachodzących w naszym organizmie. W tym przypadku interesuje nas część odpowiedzialna za korzystanie z „tłuszczu” jako paliwa energetycznego. Aby tak się stało, musimy stworzyć naszemu ciału odpowiednie warunki ku temu.

Dlaczego tak istotna jest różnorodność ćwiczeń? 

Różnorodność ćwiczeń ma dwa ważne aspekty w naszej drodze do lepszej sylwetki. Pierwszy to fakt, że organizm co jakiś czas potrzebuje nowego bodźca, gdyż z czasem adaptuje się do danych ćwiczeń i obciążeń, co za tym idzie przestają dawać oczekiwane efekty. Nowym bodźcem może być inne ćwiczenie, inna ilość powtórzeń, obciążenie lub chociażby kolejność ich wykonywania. Z drugiej strony mamy aspekt psychiczny – szybko się nudzimy, zniechęcamy i odpuszczamy kolejne treningi. Poprzez zmianę któregoś z wyżej wymienionych parametrów mamy poczucie, że „coś się dzieje”, przez to nie dopada nas tak łatwo monotonia.

Natychmiastowe zmniejszenie posiłków z pewnością nie pomoże w przyspieszeniu metabolizmu. Jaka powinna być dieta podczas treningu tkanki tłuszczowej? 

Najczęściej popełnianym błędem przez osoby początkujące, chcące pozbyć się nadmiaru tkanki tłuszczowej jest drastyczne obniżenie ilości i częstotliwości przyjmowanego jedzenia. Oczekujemy przez to szybkich efektów i z radością przyjmujemy utratę kilku kilogramów po tygodniu (które niestety nie pochodzą z tkanki tłuszczowej). Niestety odbywa się to kosztem naszego zdrowia, ponieważ nie dostarczamy potrzebnych witamin i minerałów. Nasz organizm jest na tyle inteligentny, że kiedy zauważa radykalne obniżenie spożywanego przez nas jedzenia, zaczyna gromadzić go jak najwięcej do „magazynu” – wyczuwa trudny dla niego czas. Na końcu okazuje się, że nie jesteśmy w stanie utrzymać takiego reżimu przez dłuższy czas i wracamy do poprzednich nawyków żywieniowych z dodatkowymi kilogramami na wadze – tak zwany efekt JOJO.

Może zabrzmi to zabawnie, ale żeby uniknąć takiego scenariusza musimy jeść – czasem nawet więcej niż dotychczas? 

Deficyt kaloryczny do jakiego możemy dopuścić to minus  200-400kcal – w zależności od osoby. Podając na przykładzie, jeżeli zapotrzebowanie danej osoby wynosi 2200kcal, kaloryczność diety będzie wynosiła ok 1800kcal – to jest naprawdę dużo zdrowego jedzenia. W sytuacji, kiedy organizm jest dobrze odżywiony, metabolizm się „rozpędza” – to oznacza, że tkanka tłuszczowa staje się zbędna i jest częściej pobierana do spożytkowania.

Co zdecydowanie powinniśmy wykluczyć z naszego jadłospisu?

Obecnie mamy do wyboru wiele strategii żywieniowych: dieta wysokowęglowodanowa, dieta wysokotłuszczowa, dieta paleo, samuraja. Moim zdaniem na każdego działa coś innego, warto wypróbować co jest dobre dla mnie. Koniecznie powinniśmy wykluczyć z naszego jadłospisu wszelkie produkty przetworzone, słodycze i żywność typu fast-food. Są to produkty  wysokokaloryczne, które nie dostarczają żadnych wartości odżywczych. W sieci jest wiele ciekawych przepisów na odpowiedniki tych dań w wersjach „fit” – w momentach słabości możemy się skusić, bez dużych wyrzutów sumienia.

Komuś może wydać się śmieszne, ale odpowiednia ilość snu pomaga w tej redukcji?

Pojawia się coraz więcej badań stwierdzających jak duży wpływ na nasze życie ma sen. Okazuje się, że przewlekłe ‘niedosypianie’ może skutkować problemami metabolicznymi, zaburzeniami pracy mózgu i reszty organów, ogólnym osłabieniem ciała. Osoby niewyspane mają często wysoki poziom kortyzolu we krwi – jest to hormon w dużej mierze powodujący odkładanie się tkanki tłuszczowej w ciele. Tak więc starajmy się spać książkowe 7-8 godzin, a na pewno zauważymy różnicę.

Ile czasu powinniśmy ćwiczyć, aby zauważyć pierwsze efekty? 

Oczywiście z przestrzeganiem diety... Z założenia umawiam się z moimi podopiecznymi na wymierne i widoczne efekty po 4 tygodniach – z zastrzeżeniem przestrzegania założeń dietetycznych. Oczywiście zdarzają się osoby u których następuje to szybciej,  4 tygodnie to termin zupełnie bezpieczny.

Dlaczego z jednych partii ciała tłuszcz schodzi szybciej, z innych – wolnej? 

Miejsce odkładania się tkanki tłuszczowej jest uwarunkowane genetycznie. I nie – niestety nie ma możliwości ‘wybrania’ miejsca z którego chcielibyśmy się jej pozbyć w pierwszej kolejności. W głównej mierze wyróżniamy dwa sposoby odkładania się tkanki tłuszczowej, gruszka (szczuplejsza góra, grubsze nogi i pośladki) i jabłko (otłuszczone okolice klatki piersiowej i ‘oponka’ na brzuchu). Istnieje również zależność, że najpierw stracimy tkankę tłuszczową tam, w pierwszej kolejności się ona pojawiła.

A kiedy przychodzi zmęczenie i zwyczajnie nie chce się iść na trening... Co poleca Pan w takiej sytuacji? 

Z doświadczenia wiem, że najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim jest spakować torbę i wyjść z domu. Jak nam się to uda, reszta jest już formalnością. Dobrze jest mieć partnera treningowego, który  w takiej chwili wyciągnie nas z domu i zmotywuje do działania. Konsekwencja jest tym, co zaprowadza nas do sukcesu i obranego celu – musimy o tym pamiętać.

___
Źródło: magazynfamilia.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

piątek, 6 kwietnia 2018

Seweryn Krajewski: Kto odejdzie raz...

Seweryn Krajewski: Kto odejdzie raz...


Kto odejdzie raz może jeszcze wrócić
Zdążysz ukryć twarz, zdążysz się odwrócić

Zostanie smutek i tylko smutek
Ostry jak nagły serca głód
Wiatr co zwala z nóg
Smutek i ty

Kto powróci raz może znowu odejść
Czujesz w ustach piach, czujesz ciężar powiek

Zostanie smutek i tylko smutek
Ciemny jak cienie czarnych chmur
Noc co zeszła z gór
Smutek i ty

Bo kto już kochał raz
Tylko raz z całych sił
Ten nie ma żadnych szans
Choćby sto wiosen żył

Bo kto już kochał raz
Aż do utraty tchu
Ten będzie w oczach gasł
I cierpiał chłód
Przez wiele zim
Wiele zim

Kto utraci raz będzie zawsze czekać
Zatrzymujesz czas i zaglądasz w przepaść

Zostaje smutek i tylko smutek
Ostry jak nagły serca głód
Wiatr co zwala z nóg
Smutek i ty

Bo kto już kochał raz
Tylko raz z całych sił
Ten nie ma żadnych szans
Choćby sto wiosen żył

Bo kto już kochał raz
Aż do utraty tchu
Ten będzie w oczach gasł
I cierpiał chłód
Przez wiele zim
Wiele zim

Piękne słowa i piękna piosenka... 🎶🎶🎶 


___
Fot.: pixabay.com/pl  

czwartek, 5 kwietnia 2018

[WYWIAD] Romans odpowiedzią na zdradę?

[WYWIAD] Romans odpowiedzią na zdradę?
Po co romansujemy? Kiedy to się zaczyna? A może romans jest odpowiedzią na zdradę? Ewa Guzowska - psycholog, psychoterapeuta, coach - odpowiada na pytania o romans... 





Pani Ewo, z czego wynika romans?

Romans wynika z ludzkiej potrzeby kochania i bycia kochanym – tajemniczości, przyjemności,  tego niezapomnianego  stanu wewnętrznego. Każdy pragnie czuć się wyjątkowo, a romans to zapewnia. Romans nadaje niepowtarzalny smak naszemu życiu, rodzi się w nas coś na nowo, czujemy „motyle” w brzuchu i doświadczamy ogromnej ekscytacji. Żyjemy w czasach, kiedy potrzeba nam coraz więcej pozytywnych bodźców – nikt nie lubi nudy. Teraz jest czas wakacyjny i sprzyja nawiązywaniu romansów. Jest wiele możliwości spędzania wolnego czasu. Z kimś jest milej i sympatyczniej niż samemu. W tym czasie jesteśmy zrelaksowani, poszukujemy czegoś lub kogoś, kto pomoże naładować akumulatory na pozostałą, długą  część roku. Lato jest doskonałą porą na nawiązywanie romansów, które często wraz z końcem lata, odchodzą w zapomnienie. 

Właśnie, niby tylko na lato, ale konsekwencje mogą być znacznie dłuższe...  

Z reguły poszukujemy przygód, uniesień, nowych doświadczeń – poszerzają naszą percepcję i życiowe doświadczenie. Dominuje przekonanie, że im więcej tym lepiej, choć nie musi tak być. Obecne warunki stwarzają wiele możliwości nawiązywania romansów np. portale społecznościowe, wyjazdy integracyjnie, wydłużony czas przebywania w pracy... Takie miłości często często powodują rozpad związków małżeńskich, rodzin. Czasami trudno je przerwać, zakończyć i zostajemy w pułapce – „nie wiem, co teraz zrobić…”. A zrobić coś trzeba. Każda decyzja jest wtedy raniąca dla którejś ze stron. Często się okazuje jak mało wiemy o sobie samym… Pierwszy krok to zacząć poznawać samego siebie, by nie podejmować złych decyzji w przyszłości i uczyć się na błędach. 

Co wpływa na romans? 

Według mnie przede wszystkim osobowość i środowisko. Wiadomo, że dla niektórych osób, coś takiego jak monogamia nie istnieje – ciągle poszukują nowych wyzwań i doświadczeń. Środowisko też ma bardzo duży wpływ, ponieważ wiele romansów nawiązuje się w pracy. Czasami te romanse otwierają wiele „nowych drzwi” w karierze, a potem kończą się gwałtowanie, jednak zwykle ktoś cierpi. Czasami dla kogoś taki romans, to krótka przygoda warta przeżycia, a dla kogoś innego, to niemalże związek do grobowej deski – w takim przypadku rozstanie nie może obejść się bez ran. Ważne by wziąć to pod uwagę, czego tak naprawdę obie strony oczekują od romansu – bliskości, świeżości, a może zabicia nudy?

Co świadczy o romansie? Jak rozpoznać, że coś zaczyna się dziać? 

Zwykle wpadamy na siebie, jak przysłowiowa „śliwka w kompot” gubiąc się w tym wszystkim. Czujemy, że „żyjemy”. Wiele czasu poświęcamy na to jak wyglądamy, przykładamy większą uwagę, do tego co nosimy i jak nosimy. Zależy nam bardzo by wywrzeć i utrzymać jak najlepsze wrażenie i jak najdłużej. Po prostu chcemy się podobać i być w centrum uwagi drugiej osoby. Romans nie wiąże się z czymś przyziemnym i nudnym, ale odrywa nas od codzienności, niczym narkotyk. Nie wiąże się z odpowiedzialnością i przymusem, a daje tylko przyjemność  i świeżość – niczym „złoty deszcz”.

Dlatego właśnie decydujemy się na romans? Jakie są najczęstsze przyczyny romansowania?

Najczęstszą przyczyną jest potrzeba pozytywnej i przyjemniej zmiany, pozbawionej obowiązkowości i odpowiedzialności, porzucenia rutyny na jakiś czas, poczucia lekkości bytu i bezczasowości. Każdy z nas lubi się czuć wyjątkowo, a romans nam to daje – bez jakichkolwiek ograniczeń.  Poza tym, każdy tęskni za tą „jedyną miłością”, taką jaką sobie wymarzył, niczym ze wzruszających romansów. Miłość albo jej poszukiwanie, nadaje niepowtarzalny sens życiu. Bo czym jest życie bez miłości? I szukamy jej wszędzie, najczęściej poza sobą, często nie wiedząc, czym miłość jest naprawdę.

Odpowiednia osoba, miejsce i czas.. Zaczęło się i trwa. Dobrze jest nam razem, mimo, ze nie powinniśmy... 

Zwykle te trzy czynniki stykają się i stwarzają nową okoliczność. Zaczyna się zupełnie niespodziewanie – coś nas porusza w drugiej osobie, może to być cokolwiek np. śmiech, żart, wygląd i zakochujemy się, gubiąc często samych siebie. Często niestety zakochujemy się w wyobrażeniu o tej osobie, ulegamy tej tajemniczości, która wciąga nas coraz bardziej i bardziej… Miłość jest ślepa. W każdy związek po jakimś czasie, wkrada się nuda i rutyna, dlatego tak ważna jest dbałość, by codzienność go nie zabiła. Lepiej zadbać o związek, w którym się jest, niż rozglądać się na zewnątrz.

Zawsze romans jest spowodowany chęcią zdrady? 

Ludzie zdradzali i zdradzają, różne są powody zdrady i to zależy od osobowości i preferencji danej osoby. Jedni mówią, że zdrada i romans to z pewnością nie dla nich… Przychodzi mi wtedy do głowy znane powiedzenie „nigdy, nie mów nigdy” gdyż zdarza się, że coś wymyka się spod kontroli, czasami pod wpływem alkoholu.

Da się zapobiegać romansom?

Uważam, że należy brać odpowiedzialność – jeśli nawiązujemy romans to trzeba też widzieć  konsekwencje z tym związane. Im więcej w nas samych samoświadomości i przewidywalności, tym lepiej. Może warto zadać sobie pytanie, czego naprawdę potrzebuję: miłości, uznania, uwagi? Jeśli tak, może poszukać tego najpierw w aktualnym swoim związku?

___
Źródło: veroniqe.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

środa, 4 kwietnia 2018

Na co czekasz?

Na co czekasz?
Ciągle gdzieś biegniemy, szybko żyjemy, szybko śpimy, szybko odpoczywamy. Boimy się podjąć decyzje o zmianach w życiu zawodowym i prywatnym, mimo że nie jesteśmy do końca szczęśliwi. Zamiast działać tu i teraz – stoimy w miejscu i narzekamy. 


Dlaczego tak się dzieje, że ciągle na coś czekamy? Czy może przyczyną jest to, że mamy zbyt mało wiary w siebie i w swoje możliwości? Czekamy, bo  może „jakoś” się ułoży w pracy, może „coś” się zmieni w toksycznym związku, w którym trwamy od lat... Może warto więc zaryzykować i wprowadzić zmiany, których tak bardzo się boimy? Każda zmiana to pewnego rodzaju nieznane, ale czy czasami nie jesteśmy tego warci?

Może właśnie zmiana naszego życia, zmiana otoczenia czy znajomych okaże się jednym z elementów naszego szczęścia? Jeśli coś jest dla nas niedobre, nie przynosi nam satysfakcji, nie daje radości – dlaczego tego nie zmienić? To nasze życie, niech więc będzie ono piękne, wartościowe i przeżyte w taki sposób, aby nie krzywdzić innych. 

Ks. Twardowski pisał: „Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna...”. Być może już wielu z nas doświadczyło tego, że „później” nie istnieje. Może nieraz przekonaliśmy się o tym, że przez nasze „później” straciliśmy okazję, aby powiedzieć komuś jak jest dla nas ważny, czego się od niego nauczyliśmy. Ciągłe odkładanie wszystkiego i czekanie na odpowiedni moment jaki ma więc sens? Nie zapominajmy – w dzisiejszym tak szybkim świecie o tym, że życie jest kruche. Nigdy też nie wiemy, czy nie widzimy kogoś po raz ostatni...     

Ktoś kiedyś powiedział: „Nie czekaj na odpowiedni moment. Wybierz moment – niech stanie się odpowiedni”. Nikt też nie przeżyje za nas naszego życia, dlatego weźmy za nie odpowiedzialność – za wybory i decyzje. I nie czekajmy, aż coś się wydarzy – czasami życie potrafi bardzo zaskoczyć... I nagle stajemy nad trumną kogoś bliskiego, kochanego... Żyjemy tu i teraz. Niech każda chwila będzie odpowiednia.     

___
Źródło: magazynfamilia.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

wtorek, 3 kwietnia 2018

[WYWIAD] Związek z pracą? Na całe życie?

[WYWIAD] Związek z pracą? Na całe życie?
Dlaczego przynosimy pracę do domu? Czy potrafimy być jeszcze na 100proc dla drugiego człowieka? Skąd biorą się oczekiwania od pracodawcy? Czemu się obrażamy? I o co chodzi z tą krytyką? – na te i inne pytania odpowiada Waldemar Dulęba – współzałożyciel Pracowni Terapii i Rozwoju, certyfikowany psychoterapeuta Międzynarodowego Towarzystwa Terapii Systemowej z Heidelbergu.  



Panie Waldemarze, dziś widzimy przerażający pęd za pracą, karierą. Z czego wynika decyzja, że nierzadko przynosimy pracę do domu?

Czasami trudno wyznaczyć sobie granicę między życiem zawodowym a osobistym. Być może to sytuacja dość iluzoryczna i złudna, że kiedy przychodzimy z pracą do domu – to jesteśmy w sprawy domowe zaangażowani. Warto postawić sobie pytanie: Na ile jesteśmy obecni i dla kogo? Być może to iluzja – że jesteśmy w domu z najbliższymi, ale to w istocie nasza nieobecność. Jesteśmy  skupieni zupełnie na czymś innym. Wtedy możemy doświadczyć różnego rodzaju rozczarowań.  A może praca przynoszona do domu jest pretekstem, by z najbliższymi nie być, aby do najbliższych zachować dystans. Pod pozorem pracy, zaangażowania w nią – możemy się usprawiedliwiać, bo tak naprawdę  trudno nam z dziećmi, ze współmałżonkiem, bo nas irytuje. Nie bardzo wiemy jak odnaleźć się w takiej sytuacji, dlatego próbujemy się zdystansować albo zasłaniać czymś innym, co ma racjonalne uzasadnienie.

Niby jesteśmy w domu, ale nie mamy czasu dla najbliższych. Ta obecność staje się także uciążliwa? 

Dzieci nie mają swobodnego dostępu do rodziców, ciągle słyszą: „Daj mi spokój…”, „Idź się pobaw…”, „później to zrobimy”,  również współmałżonek – ma poczucie, że nie wolno teraz przeszkadzać. Kiedy takie sytuacje nazbyt często się powtarzają może się zdarzyć, że zabraknie wyrozumiałości. Zaczynają narastać pretensje, niezadowolenie, żale… Myślę, że to bardzo trudne, aby wyselekcjonować precyzyjnie czas zawodowy z czasem rodzinnym jeżeli pracę przynosimy do domu albo kiedy dom jest też naszym miejscem pracy.

Praca staje się jakby ważniejsza od najbliższych?

Praca może się stać priorytetem w życiu człowieka, pod nią jesteśmy w stanie podporządkować wszystko i wszystkich. Spodziewamy się uznania, szukamy potwierdzenia własnej wartości, czasami jest to dążenie do tego, aby pokazać jak jest się dobrym. Pojawić się może bezwzględność, wobec innych i siebie, chęć pięcia się po szczeblach kariery zawodowej. Naszym celem staje się wyłącznie robienie kariery, następuje zawężenie postrzegania siebie i rzeczywistości, jakby praca i kariera były jedyne ważne i wartościowe. Nawet kiedy przychodzi nam refleksja, że jeszcze coś innego jest ważne – jest to spychane na drugi plan. Bo to, co dla mnie jest ważne w tym momencie życia,  może być mogę utracone – i  to bezpowrotnie, trzeba więc tego pilnować. Zawęża to świat percepcji, bo przestajemy widzieć dobrze rzeczywistość. Jesteśmy zafiksowani na jednym celu i ten cel chcemy realizować.

Ojciec Święty Benedykt XVI pisał o tym, aby wiedzieć czemu poświęcać energię… 

Warto zadać sobie pytanie co jest dla nas ważne. Abyśmy potrafili tę ważność ocenić. Jeśli jesteśmy w domu to dobrze być w domu. Jeśli jesteśmy w pracy – bądźmy w pracy. Jeśli nam trudno pogodzić te dwie wartości, być może lepiej zostać godzinę dłużej w pracy, żeby coś dokończyć i w pełni zaangażować się w domowe sprawy albo zadbać o siebie.

Może ciężko nam się oderwać od pracy, albo po prostu w pracy rzeczywiście jesteśmy mało – zajmujemy się innymi rzeczami… 

Tak, nieraz w godzinach pracy zajmujemy się prywatnymi sprawami – czytamy maile, przeglądamy gazety, prowadzimy prywatne rozmowy z koleżankami czy kolegami... Później kończy się dzień pracy a nam jeszcze tyle rzeczy zostało do zrobienia. Być może to, co dzieje się w pracy jest na tyle rozpraszające, że mamy przekonanie, że w domu cichutko sobie popracujemy. A może rzeczywiście pracy jest bardzo dużo, a czasami jest tak, że wolno pracujemy, ale jest też ten aspekt, o którym Pani powiedziała, że ciężko nam się oderwać od pracy. Praca jest dla nas tak ważna, że boimy się, że ją utracimy jeśli nie dotrzymamy terminu. Wtedy praca staje się obsesją.

Zupełnie inaczej jest, kiedy to osoba, która nie ma rodziny – pracuje także w domu? Może jest to sposób na wypełnienie swojego życia domowego?

Jeśli człowiek jest sam, to być może tę pustkę w jego życiu ma zapełnić praca i działanie. To obawa przed tym, że kiedy przychodzimy do domu – właściwie nie mamy się do kogo odezwać. Nikt na nas nie czeka, my się do nikogo nie śpieszymy. Być może to nałożenie się pracy z życiem osobistym – może być elementem obronnym. Boimy się uznać rzeczywistość, że jesteśmy sami, być może czasami samotni, niekiedy opuszczeni.

Wybór między pracą a domem – wydaje się, że każdy wybór będzie dobry, ale coś możemy stracić?

Konflikt wewnętrzny – konflikt pomiędzy dwiema wartościami: dom i praca; życie zawodowe i życie rodzinne. To wybór, w którym każda podjęta decyzja jest raczej kojarzona ze stratą. Jeśli wybiorę dom – stracę atrakcyjną pracę czy możliwość takiego realizowania jakiego chcę. Jeśli wybiorę pracę – coś dzieje się kosztem rodziny, więzi z najbliższymi. Być może to konflikt, z którego nie ma dobrego wyjścia, czyli takiego gdzie nie byłoby jakichś strat.

Oczywiście, ale mimo chęci podjęcia decyzji – znowu może pojawić się strach, jakaś obawa, czy na pewno dobrze robimy?

Czy to nie jest tak, że oprócz próby rozeznania – jest ryzyko, które trzeba podjąć? Wybór np. partnera życiowego – w tym konkretnym momencie wydaje on się najlepszy, ale nie ma gwarancji, że ten związek przetrwa, prawda? Tak samo, kiedy podejmujemy ryzyko ograniczenia pracy na rzecz bliskich – męża, dzieci czy rodziców, którzy potrzebują pomocy, wsparcia czy opieki. Zawsze istnieje ryzyko, czy wrócimy na to samo stanowisko, czy będziemy mieli takie same przywileje… Jest to gotowość do podejmowania ryzyka. Gotowość, aby znieść ten rodzaj napięcia, niepewności, obawy. W dużej mierze zależy to od dojrzałości – odpowiadania na to wszystko, co przydarza nam się w życiu.

Na czym polega dojrzałość?

Dojrzałość osobista polega między innymi na tym, że jesteśmy w stanie modyfikować swoje zachowania – w zależności od sytuacji, która nas niespodziewanie spotyka, i nie powoduje w nas „emocjonalnego spustoszenia”.  Kiedy coś dzieje się w ustalonym rytmie – właściwie nie trzeba się wysilać, ale kiedy znajdziemy się na granicy tego komfortu – możemy zobaczyć na ile jesteśmy gotowi do modyfikacji swojego zachowania, podejmowania czasami decyzji, które będą przykre, dotkliwe, będą się wiązały ze smutkiem, utratą. Czy jesteśmy zdolni do zniesienia takiego dyskomfortu?

Czy to przypadkiem nie jest tak, że czasem mamy też konkretne oczekiwania od pracodawcy? Chcemy aby nas pochwalił, dowartościował? 

Na pewno tak, poruszyła Pani ciekawy wątek – przeniesienia niezrealizowanych wczesno – dziecięcych oczekiwań i pragnień na pracodawcę, którego obsadzamy w roli „rodzica”, który docenia, uznaje i daje napęd do dalszego działania. Może to być trochę zatarta granica między tymi autorytetami – rodzice-autorytet i pracodawca-autorytet. Ciągle oczekiwaliśmy uznania, bo w domu tego nie było albo było za mało, teraz będziemy próbowali uzyskać to od pracodawcy. A jeśli tego nie ma – będziemy się zastanawiali, czy może robimy za mało, może powinniśmy więcej pracować. Niekiedy złościmy się, czujemy się pokrzywdzeni.

Złościmy się, nie raz mielibyśmy ochotę powiedzieć co sądzimy na temat tej pracy, ale rodzi się pytanie – czy to rzeczywiście dobre rozwiązanie?

Można się zezłościć na pracodawcę, który nie daje satysfakcji, ciągle mówi, że zrobiłaś za mało, albo, że mogłabyś coś zrobić lepiej. Wtedy jest frustracja, ale i obawa przed wyrażeniem własnego niezadowolenia, ponieważ kiedy wystąpimy z takim wprost komunikowanym niezadowoleniem, to możemy spotkać się z różnego rodzaju reakcją albo sankcjami. Tak samo jak u rodziców – mogą nas złościć, ale boimy się żeby przeciwko nim wystąpić, bo coś tracimy, narazimy się na odwet z ich strony. Z pracodawcą jest podobnie. Trzeba mieć dość wysoką pozycję, żeby móc wystąpić z jakąś pretensją czy dobrze umotywowanym żalem.

Przecież nie znaczy to, że w ogóle nie możemy zwrócić pracodawcy uwagi, prawda? 

Ważne jest nie tylko to, że będziemy występowali ze sprzeciwem, nie zgadzali się z kimś lub z czymś, ale w jaki sposób to zrobimy. Możemy zrobić to w sposób, który kompletnie nas dyskwalifikuje – np. agresywny, napastliwy, nie do przyjęcia. Można dobrać taki sposób wyrażenia swojego niezadowolenia, rozczarowania, zdziwienia, który będzie możliwy do przyjęcia, i da sposobność do rozwinięcia płaszczyzny „Zastanówmy się co moglibyśmy zrobić lepiej”, „Co robię nie tak?”, „Co z mojej strony można zmienić?”. Takie podejście wymaga przytomności, ale też wglądu we własne uczucia, emocje, przeżycia. Wówczas nie będzie odbierane jako zranienie, dewaluacja, tylko jest to sygnał, że coś moglibyśmy zrobić lepiej.  To nas nie niszczy, w związku z tym, możemy też postępować w sposób konstruktywny. To rodzaj dorosłego sposobu rozwiązywania różnego rodzaju konfliktów.

Są także osoby, które się obrażają. Osoby 25+ …

(śmiech). To może być problem wynikający z niskiej tolerancji na krytykę, ocenę. To się realizuje według zasady „wszystko albo nic”. Albo przyjmują i akceptują mnie, albo  mają jakieś uwagi to jest jednoznaczne, że mnie odrzucają, nie chcą. Tak jakby było to zero-jedynkowe, czarno-białe. Nie ma żadnej przestrzeni do tego, aby zaistniała sposobność do refleksji „o co tu chodzi?”, „o co jej chodzi”?.

Dlaczego ludzie się obrażają? Przecież działamy wspólnie, chcemy aby ta konkretna gazeta, program był przecież dobry. Czemu tak trudno przyjąć do wiadomości, że coś można udoskonalić?

Można byłoby o tym myśleć tak: jest to związane z poczuciem własnej wartości, obawą przed surową krytyką, która  będzie przeżywana jako dewaluacja i odebranie wartości. Wtedy, kiedy ktoś jest pewny siebie – nie mówię o pyszałkowatości, ale kiedy zna własną wartość, a znanie własnej wartości zakłada – a przynajmniej powinno zakładać świadomość własnych ograniczeń. To nie jest tylko tak, że jesteśmy świetni i doskonali, ale, że w czymś jesteśmy lepsi – w czymś gorsi. Być może zawsze możemy zrobić coś lepiej, coś udoskonalić, albo się czegoś douczyć. Jeśli wiemy w czym jesteśmy dobrzy, ale też znamy własne ograniczenia – dajemy sobie  możliwość bycia w  partnerskiej relacji.

Trzeba potrafić przyjmować krytykę, bo ona także pozwala nam się rozwijać. Zgodzi się Pan ze mną?

Zgodzę się z Panią. Tutaj chodzi o formę krytyki. W jaki sposób jesteśmy w stanie tą krytykę, niezadowolenie pokazać komuś. Jeżeli krytyka będzie napastliwa, ośmieszająca, upokarzająca – będzie odbierana jako coś zdecydowanie negatywnego, przed czym trzeba się bronić w różny sposób – atakując, albo bronić się poprzez wycofanie. Czyli: „Już więcej tutaj moja noga nie postanie”. Krytyka powinna uwzględniać również wrażliwość i godność drugiego człowieka.

Za chwilkę dojdziemy do tego, że w ogóle najlepiej wszystko tylko chwalić i podziwiać, bo krytyka jest zła?

Może to sprawa również stylu w jakim potrafimy zwracać komuś uwagę i  proporcji. Bo warto uwagi krytyczne poprzedzić jakąś pozytywną informacją. Jeżeli krytyka będzie tylko wyrażona emocjonalnie, to nie usłyszy się merytorycznych zarzutów. Usłyszy się głównie negatywne emocje, które czasami mają niewiele wspólnego z merytoryczną oceną i namysłem nad tym, co jest istotą mojej krytyki. Będzie się to odbierało jako coś, co jest emocjonalnie przykre. I być może znowu wrócilibyśmy do okresu wczesnego dzieciństwa, w jaki sposób nam nasi rodzice mówili, że zrobiliśmy coś nie tak. Czy to było tak, że zwrócili nam uwagę, ale z miłością, szacunkiem, czy był to atak furii, niezadowolenia? Bo może im się wydawało, że zrobiliśmy coś celowo, złośliwie, albo, że ich wysiłki idą na marne a oni się tak starają. Nawet nie jesteśmy w stanie usłyszeć merytoryki, bo słyszymy tylko tą emocjonalną krytykę, która jest druzgocąca. Wtedy jest trudno usłyszeć o co komuś chodzi. Słyszy się tylko to, że człowiek jest beznadziejny. Wówczas traci się chęć do rozmowy.

Rozmawiamy w Złotych Tarasach, widać już powoli to bieganie za prezentami… Czyli z jednej strony – chcemy jakby dystansu do najbliższych, ale z drugiej – jednak tych prezentów szukamy…

Chyba nie zawsze bycie poza domem jest sposobem na unikanie kontaktu. Jednak , chcę w to ufać,  większość z nas chce bliskości i jakiejś wspólnoty. Jeśli są takie osoby, które szukają dystansu od najbliższych mogą na Pani uwagę szeroko otworzyć oczy i powiedzieć; „jak to?! Ja to wszystko robię, staram się dla nich, dla moich najbliższych”. I poczują się  niezrozumiane może dotknięte. Jakby usłyszeli jakiś zarzut, pretensję, że za mało czasu  spędzają z dziećmi, ze współmałżonkiem, rodzicami, przyjaciółmi. Może być  takie poczucie – jak to mało czasu? Przecież to dla Was te prezenty. Ja nie marnuję czasu – wszystko robię dla Was. To dla Was pracuję, aby były pieniądze, żeby zachować właściwy standard, pojechać na wakacje, żeby dzieci poszły do dobrej szkoły itd…

___
Źródło: deon.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

niedziela, 1 kwietnia 2018

Ks. Jan Kaczkowski

Ks. Jan Kaczkowski
W drugą rocznicę śmieci i pogrzebu Ks. Kaczkowskiego - przypominam pierwszy nasz wywiad 💖 


Proszę Księdza, całkiem niedawno gościliśmy księdza w naszej parafii p.w. Św. Andrzeja Apostoła w Warszawie. Jaki jest cel tych odwiedzin? 

Przyjechałem po forsę (śmiech). Nie oszukujmy sie, że tylko Bożym Słowem i  z Bożego „natchnienia” żyje hospicjum. Hospicjum potrzebuje żelaznej gotówy. Wkurza mnie, kiedy przyjeżdża ksiądz do obcej parafii i jego kazanie jest zamknięte w trzech punktach i nie ważne, czy prowadzi sierociniec, czy pracuje na Ukrainie, w Afryce itp… Na początku podaje łzawy przykład, aby wszystkich wzruszyć. Później – apeluje do sumień, żeby potrząsnąć, a następnie apeluje do portfeli żeby „wycisnąć”. I kościelnym tonem mówi: „Bardzo prosimy o wsparcie, przede wszystkim modlitewne, ale także finansowe. Bardzo o to prosimy, bo u nas jest bieda…”. No kurcze, wiadomo, że jeśli przyjechał to m. in. po to, by zebrać pieniądze i wszyscy o tym wiedza. Ja zamiast płaczliwych dwóch punktów staram się poruszyć aktualny problem bioetyczny dot. Hospicjum, np. przekazywanie prawdy choremu itp. Proszę mi uwierzyć, nie chce wyjść  na kompletnego cynika. To oczywiste, ze etyka i Pan Bóg są ważni we wszystkich tzw. dziełach miłosierdzia,  ale na litość Boska – etyką nawet najwyższą i pięknymi słowami nie da się umyć podłogi.

Ksiądz w nieco inny sposób „zaapelował do portfeli”…

Co tydzień jestem na innej parafii, zwłaszcza teraz, w okresie „jednoprocentowym”. Wyjeżdżam na różnego rodzaju tourne żebracze po całej Polsce, a nawet za granicę. Na swoim terenie mają mnie już dość (śmiech). Mówię to tylko dlatego, że ludzie doskonale, mam nadzieję, rozumieją, że hajs (młodzież teraz mówi sos) nie jest dla mnie. Te pieniądze są dla moich pacjentów i na potrzeby hospicjum.

Za granicę? Gdzie na przykład? 

Byłem w Szwajcarii, w Zurychu. W adwencie głosiłem rekolekcje w Anglii, Norwegii. Głosiłem kazania w Berlinie, Szwecji i Bazylei.

Skąd w Księdzu ta chęć niesienia pomocy innym? 

Przez całe życie nazywano mnie leniem, okazało się, że jestem pracoholikiem.  może się nakręciłem, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Po to m. in. jest celibat, żeby się dać w całości. I to jest jego bardzo istotna funkcja, bo gdyby nie było celibatu – nie byłbym tak skory do chodzenia w nocy do moich umierających. Jeśli przestanę w nocy do nich chodzić – stanę sie bydlakiem albo zwykłym urzędnikiem kultu. To jest wykonywanie mojej powinności.

Pociesza Ksiądz swoich pacjentów…

Nie koniecznie pocieszam… Często po prostu jestem i słucham.

Jak wygląda przykładowy dzień z życia Księdza?

Popołudnie i wieczory są dla pacjentów. Jestem oczywiście całą dobę dla nich, ale zasadniczo przed południem załatwiam sprawy biurowe. Chcę się jak najszybciej z nimi uporać, bo ich nie znoszę. Na początku dnia schodzę na oddział, dowiaduję się kto jest przyjęty, w jakim stanie, co się wydarzyło przez noc. Chyba, że wołano mnie nawet kilkukrotnie do umierających. Za punkt honoru postawiłem sobie by – o ile to możliwe – być przy każdym zgonie, a później czekać na rodzinę, by z nimi „domknąć” śmierć. Bywają także ludzie samotni, do których nikt nie przyjedzie, wtedy rodziną stajemy się my, choćby w tym najważniejszym momencie. To dla nas zaszczyt.

Co po południu wypełnia Księdza czas? 

O 16.00 odprawiam Mszę św. Po Mszy idę z komunią św., ale to nie jest przelot. Ponad godzinę zatrzymuję się nad każdym z pacjentów. Jeśli są potrzebne jakieś rozmowy – rozmawiam z nimi, albo umawiam się na później.  A najbardziej lubię wieczory. Tak od 20.00 do 22.00 i później.

Dlaczego?

Pacjenci nie zawsze chcą lub mogą spać. Wtedy jest dużo czasu na te najpoważniejsze, czasem trudne bywa, że nie pozbawione humoru rozmowy.

Ksiądz ma czas dla siebie?

Staram się nie mieć. To jest mój wewnętrzny ślub. Jakaś minimalna ofiara siebie.

Zdarza się, że w ciągu dnia odchodzi kilka osób?

Bywa i tak. Raczej kilka osób odchodzi w ciągu doby. NFZ nie mówi o dniach,  ale o tzw. osobo-dobach. Dlatego można powiedzieć, że w ciągu doby zdarzają się odejścia kilkorgu pacjentów.

Czego Ksiądz się nauczył od umierających pacjentów? 

Musze sprostować pewien mit. To nie prawda, ze w hospicjum wszyscy, którzy do niego przyszli w nim umrą.  Taki „one way ticket”. Część  pacjentów pewnie nie zdrowieje, ale opuszcza hospicjum, wraca do domu. Zdarzają sie pojedyncze przypadki, ze pacjenci wracają do leczenia przyczynowego. Od tej znacznej grupy, która odchodzi nauczyłem się spokojnego dystansu. Nawet tego, że mogę spokojnie powiedzieć, że przyjechałem po sos, bo jak wspomniałem - teraz już się nie mówi hajs (śmiech).

Na kazaniach mówił Ksiądz o prawdzie, aby nie zatajać niczego przed chorym. Nie można lawirować przecież w zakłamaniu…

Absolutnie. Jak można lawirować między kłamstwami? Pacjenci, my, chorzy potrzebujemy żeby nas prowadzono, żebyśmy szli przez chorobę ze świadomością. Jeden będzie potrzebował prawdy podanej na tacy, będzie chciał aby ją do końca rozkminić, drugiemu – wystarczą pewne informacje, po których się zatrzyma i powie, że nie chce więcej wiedzieć. Nie można komuś, kto jest chory na np. nowotwór płuc mówić, że ma niedoleczoną grypę.

Dlaczego tak ważne jest mówienie dzieciom o śmierci? Bardzo spodobał mi się przykład z kotem – kiedy widzimy na drodze rozjechanego kota to możemy mówić, że kotek się opala…

Nie można wychowywać dzieci i młodzieży w przeświadczeniu, że jesteśmy wieczni, młodzi i piękni. Dzieci wcześniej czy później spotkają się ze śmiercią swoich dziadków, pradziadków. Na szczęście jesteśmy takim pokoleniem, które ma pradziadków, bo już ten koszmar wojny się skończył. Dzieciom będą zdychały ulubione zwierzątka, i można powiedzieć, że zostały oddane do ZOO i tam się świetnie czują lub można porozmawiać z dziećmi, że na każdą biologiczną istotę przyjdzie śmierć. Z własnego doświadczenia wiem, jak ważne jest opowiadanie fenomenologiczne o śmierci. Dzieci nie wiedzą czym jest śmierć, często potrzebują aby im to wytłumaczono. Wtedy serce nie bije, krew nie krąży, ciało się nie rusza, robi się chłodne. Dopiero kiedy wtłoczymy im strach przed śmiercią – boją się trupów, kościotrupów. Boją się śmierci zmitologizowanej. Nieprawdziwej. Śmierć może być łagodna i piękna. To jak mówiłem na kazaniach: śmierć nie może być śmiertelnie smutna i nudna, bo to by nas zabiło.

___
Źródło: deon.pl 
Fot.: Daniel Krakowiak
Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger