wtorek, 3 kwietnia 2018

[WYWIAD] Związek z pracą? Na całe życie?

Dlaczego przynosimy pracę do domu? Czy potrafimy być jeszcze na 100proc dla drugiego człowieka? Skąd biorą się oczekiwania od pracodawcy? Czemu się obrażamy? I o co chodzi z tą krytyką? – na te i inne pytania odpowiada Waldemar Dulęba – współzałożyciel Pracowni Terapii i Rozwoju, certyfikowany psychoterapeuta Międzynarodowego Towarzystwa Terapii Systemowej z Heidelbergu.  



Panie Waldemarze, dziś widzimy przerażający pęd za pracą, karierą. Z czego wynika decyzja, że nierzadko przynosimy pracę do domu?

Czasami trudno wyznaczyć sobie granicę między życiem zawodowym a osobistym. Być może to sytuacja dość iluzoryczna i złudna, że kiedy przychodzimy z pracą do domu – to jesteśmy w sprawy domowe zaangażowani. Warto postawić sobie pytanie: Na ile jesteśmy obecni i dla kogo? Być może to iluzja – że jesteśmy w domu z najbliższymi, ale to w istocie nasza nieobecność. Jesteśmy  skupieni zupełnie na czymś innym. Wtedy możemy doświadczyć różnego rodzaju rozczarowań.  A może praca przynoszona do domu jest pretekstem, by z najbliższymi nie być, aby do najbliższych zachować dystans. Pod pozorem pracy, zaangażowania w nią – możemy się usprawiedliwiać, bo tak naprawdę  trudno nam z dziećmi, ze współmałżonkiem, bo nas irytuje. Nie bardzo wiemy jak odnaleźć się w takiej sytuacji, dlatego próbujemy się zdystansować albo zasłaniać czymś innym, co ma racjonalne uzasadnienie.

Niby jesteśmy w domu, ale nie mamy czasu dla najbliższych. Ta obecność staje się także uciążliwa? 

Dzieci nie mają swobodnego dostępu do rodziców, ciągle słyszą: „Daj mi spokój…”, „Idź się pobaw…”, „później to zrobimy”,  również współmałżonek – ma poczucie, że nie wolno teraz przeszkadzać. Kiedy takie sytuacje nazbyt często się powtarzają może się zdarzyć, że zabraknie wyrozumiałości. Zaczynają narastać pretensje, niezadowolenie, żale… Myślę, że to bardzo trudne, aby wyselekcjonować precyzyjnie czas zawodowy z czasem rodzinnym jeżeli pracę przynosimy do domu albo kiedy dom jest też naszym miejscem pracy.

Praca staje się jakby ważniejsza od najbliższych?

Praca może się stać priorytetem w życiu człowieka, pod nią jesteśmy w stanie podporządkować wszystko i wszystkich. Spodziewamy się uznania, szukamy potwierdzenia własnej wartości, czasami jest to dążenie do tego, aby pokazać jak jest się dobrym. Pojawić się może bezwzględność, wobec innych i siebie, chęć pięcia się po szczeblach kariery zawodowej. Naszym celem staje się wyłącznie robienie kariery, następuje zawężenie postrzegania siebie i rzeczywistości, jakby praca i kariera były jedyne ważne i wartościowe. Nawet kiedy przychodzi nam refleksja, że jeszcze coś innego jest ważne – jest to spychane na drugi plan. Bo to, co dla mnie jest ważne w tym momencie życia,  może być mogę utracone – i  to bezpowrotnie, trzeba więc tego pilnować. Zawęża to świat percepcji, bo przestajemy widzieć dobrze rzeczywistość. Jesteśmy zafiksowani na jednym celu i ten cel chcemy realizować.

Ojciec Święty Benedykt XVI pisał o tym, aby wiedzieć czemu poświęcać energię… 

Warto zadać sobie pytanie co jest dla nas ważne. Abyśmy potrafili tę ważność ocenić. Jeśli jesteśmy w domu to dobrze być w domu. Jeśli jesteśmy w pracy – bądźmy w pracy. Jeśli nam trudno pogodzić te dwie wartości, być może lepiej zostać godzinę dłużej w pracy, żeby coś dokończyć i w pełni zaangażować się w domowe sprawy albo zadbać o siebie.

Może ciężko nam się oderwać od pracy, albo po prostu w pracy rzeczywiście jesteśmy mało – zajmujemy się innymi rzeczami… 

Tak, nieraz w godzinach pracy zajmujemy się prywatnymi sprawami – czytamy maile, przeglądamy gazety, prowadzimy prywatne rozmowy z koleżankami czy kolegami... Później kończy się dzień pracy a nam jeszcze tyle rzeczy zostało do zrobienia. Być może to, co dzieje się w pracy jest na tyle rozpraszające, że mamy przekonanie, że w domu cichutko sobie popracujemy. A może rzeczywiście pracy jest bardzo dużo, a czasami jest tak, że wolno pracujemy, ale jest też ten aspekt, o którym Pani powiedziała, że ciężko nam się oderwać od pracy. Praca jest dla nas tak ważna, że boimy się, że ją utracimy jeśli nie dotrzymamy terminu. Wtedy praca staje się obsesją.

Zupełnie inaczej jest, kiedy to osoba, która nie ma rodziny – pracuje także w domu? Może jest to sposób na wypełnienie swojego życia domowego?

Jeśli człowiek jest sam, to być może tę pustkę w jego życiu ma zapełnić praca i działanie. To obawa przed tym, że kiedy przychodzimy do domu – właściwie nie mamy się do kogo odezwać. Nikt na nas nie czeka, my się do nikogo nie śpieszymy. Być może to nałożenie się pracy z życiem osobistym – może być elementem obronnym. Boimy się uznać rzeczywistość, że jesteśmy sami, być może czasami samotni, niekiedy opuszczeni.

Wybór między pracą a domem – wydaje się, że każdy wybór będzie dobry, ale coś możemy stracić?

Konflikt wewnętrzny – konflikt pomiędzy dwiema wartościami: dom i praca; życie zawodowe i życie rodzinne. To wybór, w którym każda podjęta decyzja jest raczej kojarzona ze stratą. Jeśli wybiorę dom – stracę atrakcyjną pracę czy możliwość takiego realizowania jakiego chcę. Jeśli wybiorę pracę – coś dzieje się kosztem rodziny, więzi z najbliższymi. Być może to konflikt, z którego nie ma dobrego wyjścia, czyli takiego gdzie nie byłoby jakichś strat.

Oczywiście, ale mimo chęci podjęcia decyzji – znowu może pojawić się strach, jakaś obawa, czy na pewno dobrze robimy?

Czy to nie jest tak, że oprócz próby rozeznania – jest ryzyko, które trzeba podjąć? Wybór np. partnera życiowego – w tym konkretnym momencie wydaje on się najlepszy, ale nie ma gwarancji, że ten związek przetrwa, prawda? Tak samo, kiedy podejmujemy ryzyko ograniczenia pracy na rzecz bliskich – męża, dzieci czy rodziców, którzy potrzebują pomocy, wsparcia czy opieki. Zawsze istnieje ryzyko, czy wrócimy na to samo stanowisko, czy będziemy mieli takie same przywileje… Jest to gotowość do podejmowania ryzyka. Gotowość, aby znieść ten rodzaj napięcia, niepewności, obawy. W dużej mierze zależy to od dojrzałości – odpowiadania na to wszystko, co przydarza nam się w życiu.

Na czym polega dojrzałość?

Dojrzałość osobista polega między innymi na tym, że jesteśmy w stanie modyfikować swoje zachowania – w zależności od sytuacji, która nas niespodziewanie spotyka, i nie powoduje w nas „emocjonalnego spustoszenia”.  Kiedy coś dzieje się w ustalonym rytmie – właściwie nie trzeba się wysilać, ale kiedy znajdziemy się na granicy tego komfortu – możemy zobaczyć na ile jesteśmy gotowi do modyfikacji swojego zachowania, podejmowania czasami decyzji, które będą przykre, dotkliwe, będą się wiązały ze smutkiem, utratą. Czy jesteśmy zdolni do zniesienia takiego dyskomfortu?

Czy to przypadkiem nie jest tak, że czasem mamy też konkretne oczekiwania od pracodawcy? Chcemy aby nas pochwalił, dowartościował? 

Na pewno tak, poruszyła Pani ciekawy wątek – przeniesienia niezrealizowanych wczesno – dziecięcych oczekiwań i pragnień na pracodawcę, którego obsadzamy w roli „rodzica”, który docenia, uznaje i daje napęd do dalszego działania. Może to być trochę zatarta granica między tymi autorytetami – rodzice-autorytet i pracodawca-autorytet. Ciągle oczekiwaliśmy uznania, bo w domu tego nie było albo było za mało, teraz będziemy próbowali uzyskać to od pracodawcy. A jeśli tego nie ma – będziemy się zastanawiali, czy może robimy za mało, może powinniśmy więcej pracować. Niekiedy złościmy się, czujemy się pokrzywdzeni.

Złościmy się, nie raz mielibyśmy ochotę powiedzieć co sądzimy na temat tej pracy, ale rodzi się pytanie – czy to rzeczywiście dobre rozwiązanie?

Można się zezłościć na pracodawcę, który nie daje satysfakcji, ciągle mówi, że zrobiłaś za mało, albo, że mogłabyś coś zrobić lepiej. Wtedy jest frustracja, ale i obawa przed wyrażeniem własnego niezadowolenia, ponieważ kiedy wystąpimy z takim wprost komunikowanym niezadowoleniem, to możemy spotkać się z różnego rodzaju reakcją albo sankcjami. Tak samo jak u rodziców – mogą nas złościć, ale boimy się żeby przeciwko nim wystąpić, bo coś tracimy, narazimy się na odwet z ich strony. Z pracodawcą jest podobnie. Trzeba mieć dość wysoką pozycję, żeby móc wystąpić z jakąś pretensją czy dobrze umotywowanym żalem.

Przecież nie znaczy to, że w ogóle nie możemy zwrócić pracodawcy uwagi, prawda? 

Ważne jest nie tylko to, że będziemy występowali ze sprzeciwem, nie zgadzali się z kimś lub z czymś, ale w jaki sposób to zrobimy. Możemy zrobić to w sposób, który kompletnie nas dyskwalifikuje – np. agresywny, napastliwy, nie do przyjęcia. Można dobrać taki sposób wyrażenia swojego niezadowolenia, rozczarowania, zdziwienia, który będzie możliwy do przyjęcia, i da sposobność do rozwinięcia płaszczyzny „Zastanówmy się co moglibyśmy zrobić lepiej”, „Co robię nie tak?”, „Co z mojej strony można zmienić?”. Takie podejście wymaga przytomności, ale też wglądu we własne uczucia, emocje, przeżycia. Wówczas nie będzie odbierane jako zranienie, dewaluacja, tylko jest to sygnał, że coś moglibyśmy zrobić lepiej.  To nas nie niszczy, w związku z tym, możemy też postępować w sposób konstruktywny. To rodzaj dorosłego sposobu rozwiązywania różnego rodzaju konfliktów.

Są także osoby, które się obrażają. Osoby 25+ …

(śmiech). To może być problem wynikający z niskiej tolerancji na krytykę, ocenę. To się realizuje według zasady „wszystko albo nic”. Albo przyjmują i akceptują mnie, albo  mają jakieś uwagi to jest jednoznaczne, że mnie odrzucają, nie chcą. Tak jakby było to zero-jedynkowe, czarno-białe. Nie ma żadnej przestrzeni do tego, aby zaistniała sposobność do refleksji „o co tu chodzi?”, „o co jej chodzi”?.

Dlaczego ludzie się obrażają? Przecież działamy wspólnie, chcemy aby ta konkretna gazeta, program był przecież dobry. Czemu tak trudno przyjąć do wiadomości, że coś można udoskonalić?

Można byłoby o tym myśleć tak: jest to związane z poczuciem własnej wartości, obawą przed surową krytyką, która  będzie przeżywana jako dewaluacja i odebranie wartości. Wtedy, kiedy ktoś jest pewny siebie – nie mówię o pyszałkowatości, ale kiedy zna własną wartość, a znanie własnej wartości zakłada – a przynajmniej powinno zakładać świadomość własnych ograniczeń. To nie jest tylko tak, że jesteśmy świetni i doskonali, ale, że w czymś jesteśmy lepsi – w czymś gorsi. Być może zawsze możemy zrobić coś lepiej, coś udoskonalić, albo się czegoś douczyć. Jeśli wiemy w czym jesteśmy dobrzy, ale też znamy własne ograniczenia – dajemy sobie  możliwość bycia w  partnerskiej relacji.

Trzeba potrafić przyjmować krytykę, bo ona także pozwala nam się rozwijać. Zgodzi się Pan ze mną?

Zgodzę się z Panią. Tutaj chodzi o formę krytyki. W jaki sposób jesteśmy w stanie tą krytykę, niezadowolenie pokazać komuś. Jeżeli krytyka będzie napastliwa, ośmieszająca, upokarzająca – będzie odbierana jako coś zdecydowanie negatywnego, przed czym trzeba się bronić w różny sposób – atakując, albo bronić się poprzez wycofanie. Czyli: „Już więcej tutaj moja noga nie postanie”. Krytyka powinna uwzględniać również wrażliwość i godność drugiego człowieka.

Za chwilkę dojdziemy do tego, że w ogóle najlepiej wszystko tylko chwalić i podziwiać, bo krytyka jest zła?

Może to sprawa również stylu w jakim potrafimy zwracać komuś uwagę i  proporcji. Bo warto uwagi krytyczne poprzedzić jakąś pozytywną informacją. Jeżeli krytyka będzie tylko wyrażona emocjonalnie, to nie usłyszy się merytorycznych zarzutów. Usłyszy się głównie negatywne emocje, które czasami mają niewiele wspólnego z merytoryczną oceną i namysłem nad tym, co jest istotą mojej krytyki. Będzie się to odbierało jako coś, co jest emocjonalnie przykre. I być może znowu wrócilibyśmy do okresu wczesnego dzieciństwa, w jaki sposób nam nasi rodzice mówili, że zrobiliśmy coś nie tak. Czy to było tak, że zwrócili nam uwagę, ale z miłością, szacunkiem, czy był to atak furii, niezadowolenia? Bo może im się wydawało, że zrobiliśmy coś celowo, złośliwie, albo, że ich wysiłki idą na marne a oni się tak starają. Nawet nie jesteśmy w stanie usłyszeć merytoryki, bo słyszymy tylko tą emocjonalną krytykę, która jest druzgocąca. Wtedy jest trudno usłyszeć o co komuś chodzi. Słyszy się tylko to, że człowiek jest beznadziejny. Wówczas traci się chęć do rozmowy.

Rozmawiamy w Złotych Tarasach, widać już powoli to bieganie za prezentami… Czyli z jednej strony – chcemy jakby dystansu do najbliższych, ale z drugiej – jednak tych prezentów szukamy…

Chyba nie zawsze bycie poza domem jest sposobem na unikanie kontaktu. Jednak , chcę w to ufać,  większość z nas chce bliskości i jakiejś wspólnoty. Jeśli są takie osoby, które szukają dystansu od najbliższych mogą na Pani uwagę szeroko otworzyć oczy i powiedzieć; „jak to?! Ja to wszystko robię, staram się dla nich, dla moich najbliższych”. I poczują się  niezrozumiane może dotknięte. Jakby usłyszeli jakiś zarzut, pretensję, że za mało czasu  spędzają z dziećmi, ze współmałżonkiem, rodzicami, przyjaciółmi. Może być  takie poczucie – jak to mało czasu? Przecież to dla Was te prezenty. Ja nie marnuję czasu – wszystko robię dla Was. To dla Was pracuję, aby były pieniądze, żeby zachować właściwy standard, pojechać na wakacje, żeby dzieci poszły do dobrej szkoły itd…

___
Źródło: deon.pl 
Fot.: pixabay.com/pl  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger