środa, 21 października 2020

Mamo, Marek nie żyje!

Od kilku lat - w Niedzielę Misyjną - oglądam film, który jest również dostępny na yt: "Dusza Tunezyjska". Film o polskim misjonarzu - Ks. Marku Rybińskim. Nie wiedziałam nic o tym młodym człowieku aż do czasu, kiedy byłam na Szkole Aminatrów Misyjnych - wydarzeniu organizowanym przez Papieskie Dzieła Misyjne. Doskonale pamiętam ten wieczór kiedy zaplanowany był film. Myślałam, że będzie coś wesołego, ale pod koniec filmu chyba już większość z nas płakała... 

archiwum prywatne Rodziny Rybińskich

Dwa lata temu pojechałam do niezwykle urokliwego Szczecinka i tam - w domu rodzinnym Ks. Marka poznałam - dzięki rozmowie z jego najbliższymi - to jaki był... Chociaż już po Szkole Animatorów Misyjnych zaczęłam jeździć na jego grób. Był taki młody... I tak zafascynowany swoim życiem! Wiem też dzięki jednej z Czytelniczek bloga, że kilka miesięcy temu zmarła Mama Ks. Marka... Dziś dzielę się z Wami reportażem, który powstał dwa lata temu:   

Podkreślał, że jest szczęśliwy. Ile razy przyjeżdżał do domu – niemal nie miał czasu dla najbliższych. Ale wtedy, w pierwszej połowie sierpnia 2010 r., było inaczej. Misjonarz spędził w rodzinnym Szczecinku kilkanaście dni. Wszystko przez kontrakt, który się skończył: trzeba było podjąć decyzję, co dalej. – Z perspektywy czasu nie mam wątpliwości, że to wszystko było ułożone w piękny plan. Piękny w tym sensie, że najpierw Marek był w domu, a później my byliśmy dziewięć dni u niego – wyjaśnia Barbara Rybińska.

Misjonarz prowadził bardzo aktywne życie. Z kolegami zrobił film, dostali za niego nagrodę finansową. Miał pragnienie, aby część pieniędzy przeznaczyć na przyjazd rodziców. – Dla nas była to duża niespodzianka. Chciał, abyśmy zobaczyli, jak pracuje, gdzie żyje – wspomina mama.

– Pierwsze doświadczenia z Tunezji były niesamowite. Niezwykle serdeczni, przyjaźni ludzie. Po dwóch dniach również zakochałam się w tym kraju. Czasem patrzyłam przez okno na boisko. Marek był obwieszony dziećmi jak winnogrono – opowiada z uśmiechem.

Serdeczni ludzie, a to właśnie jeden z nich zamordował ks. Marka.

– Kiedy byliśmy z mężem w Tunezji, lubiłam siedzieć w ogrodzie. Z widokiem na „te” drzwi – mówi mama misjonarza. Choć nie widziała pracowników szkoły, zapewne musiała widzieć przyszłego zabójcę – człowieka który wchodził przez nie do pomieszczenia, w którym „to” się stało.

Po raz ostatni współbracia widzieli ks. Marka 17 lutego 2011 r. Kiedy nie przyszedł na wieczorną i poranną liturgię, zawiadomili policję. Ciało misjonarza z podciętym gardłem znaleziono w piątek. Zabójcą był Tunezyjczyk, który pracował jako stolarz w szkole prowadzonej przez salezjanów.

Kiedy dowiedziałam się o śmierci syna, zrozumiałam, że wszędzie są dobrzy i źli ludzie. Nie mogę mieć pretensji do całego kraju – mówi Barbara Rybińska.

– Pamiętam, że robiłam coś w kuchni – wspomina. – Młodsza córka dostała od starszej SMS z pytaniem: „Co się u was dzieje, bo przychodzą do mnie wyrazy współczucia”. „Mamo – powiedziała wtedy – ja też takie SMS-y dostałam”. Zrobiłyśmy szybki przegląd tych, którym mogłoby się coś stać. Nie pomyślałyśmy o Marku. Kilkanaście minut później córka odebrała telefon od koleżanki. „Co ty mówisz!” – wykrzyknęła. Nigdy nie zapomnę jej oczu... Popatrzyła na mnie i powiedziała: „Mamo, Marek nie żyje”.

Dlaczego stolarz zamordował księdza? – Miał jakieś motywy – mówi Barbara Rybińska. – Dwoje dzieci, bez pracy, nie płacił alimentów. Żona zabroniła mu kontaktować się z dziećmi. Marek chciał mu pomóc.  Duchowny zaproponował, aby stolarz zrobił ławki. Dał mu pieniądze na materiały. Kiedy pojechał je odebrać, okazało się, że nic z tego.

– Marek nie upominał się o pieniądze, ale zależało mu na rozwiązaniu problemu. Wiem, że syn nigdy nie postąpiłby w nieludzki sposób – podkreśla mama. – Uważam, że czyn, którego dopuścił się tamten mężczyzna, był spowodowany tym, że Marek był katolickim misjonarzem. Zabójca groził mu już wcześniej.

– Jest mi trochę żal tego człowieka. Przegrał wszystko. Przez jakiś czas myślałam, że nie jestem normalna, skoro nie czuję do niego nienawiści za to, co zrobił. A nienawiść bardziej niszczy tych, którzy nienawidzą. Nie chciałam dać mu szansy, aby jeszcze bardziej skrzywdził naszą rodzinę – tłumaczy mama misjonarza. – Do dziś nie przechodzi mi przez gardło to wszystko.

W Tunezji ks. Marek nie chodził w sutannie, za to kiedy przyjeżdżał do Szczecinka i szedł z mamą do kościoła – od razu ją zakładał. – Byłam tak bardzo z niego dumna! – mówi pani Barbara i ze wzruszeniem wspomina prymicje syna. – Zawsze miałam wielki szacunek do księży. Było to dla mnie niesamowite, że on - krew z mojej krwi, kość z mojej kości - stoi przed ołtarzem, i że wolno mu tam stać.

archiwum prywatne 

Morderca dostał dożywocie. – Z tą świadomością, co zrobił, będzie żył on, nie ja – mówi mama. – Marek był dobrym człowiekiem, nikomu nie zrobił krzywdy. Nie było opcji, żeby nie zadzwonił na Dzień Matki, Boże Narodzenie, Wielkanoc, moje imieniny. Wielkanoc... czekałam na jeden telefon, bo ciągle mi go brakowało. Uparcie czekałam, mimo że miałam świadomość, że się go nie doczekam. Minęło siedem lat i w mojej świadomości już się zakodowało, że nie będzie tego telefonu. Wierzę, że Marek jest. Ogromną mam nadzieję, że go jeszcze zobaczę – dodaje.

Ksiądz Marek miał zaledwie 34 lata. Jego ciało spoczywa w grobowcu salezjanów na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.

___

Źródło: Tygodnik Idziemy 

2 komentarze:

  1. Bardzo mnie wzruszyłaś tym wpisem, ale właśnie takie historie się zdarzają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też leciały łzy jak czytałam po raz kolejny ten reportaż... Polecam obejrzeć "Dusza Tunezyjska"...

      Usuń

Copyright © 2016 Niedoskonala-ja.pl , Blogger